czwartek, 30 czerwca 2011

Buntowniczka rozdaje!

Kochane! Nadszedł ten moment, o którym myślałam już zakładając bloga. Mam już 50 obserwatorów, z czego cieszę się ogromnie. W tym momencie chciałabym bardzo, ale to bardzo podziękować Wam za każdy komentarz, wiadomość, pytanie - za wszystko. Gdyby nie wy, to wszystko nie miało by sensu. Ale nie myślicie, że tylko będę pisać i pisać ;) Mam dla Was małe co-nieco, czyli rozdanie!



W skład nagrody wchodzą:
- Zestaw 3 mini błyszczyków Essence w odcieniu 02 angel's kisses in heaven 
- Lakier Essence Nail Art Twins 02 Romeo
- Lakier Essence Nail Art Twins 02 Julia
- Cień do powiek Sensique Exotic Flower (edycja limitowana) w odcieniu 222

Wiem, że nie jest tego dużo, ale z czasem gdy blog będzie się rozwijał, rozdania będą coraz większe. Swoją drogą zauważyliście, że wszystkie nagrody to "dwójki" ? :)

Wszystkie produkty są nowe, nieużywane

Regulamin rozdania:
- musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga
- musisz napisać pod spodem komentarz z nickiem, pod którym obserwujesz oraz e-mailem
- możesz napisać notkę o rozdaniu na swoim blogu (link do notki w komentarzu pod spodem)
- możesz dodać mojego bloga do blog-rolla 

Za napisanie komentarza z danymi dostajesz 1 los. Za notkę na blogu również 1 los, za blog-rolla też 1 los. Łącznie możesz uzyskać aż 3 losy, co zwiększa twoją możliwość wygranej.

UWAGA! Nie oszukujcie, wszystko sprawdzę ;) Nie liczą się też notki na blogach stworzonych tylko do konkursów.

Zgłaszać się można do 15 lipca, wkrótce potem ogłoszę zwycięzcę. 
Powodzenia!

peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Nie taka idealna?

Wiele blogerek recenzowało bazę pod cienie Stay On firmy Hean , którą otrzymały do przetestowania. Ja bazę kupiłam sama, zainteresowana całym szumem wokół tego kosmetyku. Wcześniej jako bazę używałam kredek, nie miałam produktu stricte do stosowania pod cienie. Dlatego, niestety, nie mogę porównać osiągniętego efektu do żadnych z dostępnych na rynku baz. 



Opakowanie:
Może niezbyt eleganckie, aczkolwiek funkcjonalne. Trochę tandetnie wygląda obrywająca się powoli naklejka na zakrętce. Ważne jednak, że plastikowy słoiczek łatwo się zakręca, jak i odkręca. Zawiera 14 g produktu.



Obietnice producenta:
Utrwalająca i wygładzająca baza pod cienie prasowane i sypkie. Wzmacnia intensywność koloru, utrwala cienie i ułatwia ich aplikację. Nie pozostawia tłustego filmu.

Spostrzeżenia:
Baza jest miękka w dotyku, bardzo łatwo można rozprowadzić ją po powiekach. Nie powoduje pieczenia czy swędzenia. Ma nienachalny, charakterystyczny zapach (nieprzyjemny), lecz przy aplikacji nie jest wyczuwalny. W opakowaniu wygląda na liliową, ale na powiekach jest przezroczysta.

Moja ocena
Mam trochę mieszane uczucia, bo spodziewałam się czegoś ciut lepszego. Może przesadzam, ponieważ produkt jest stosunkowo tani, ale po tych wszystkich postach o jego wspaniałym działaniu, po prostu się zawiodłam. Dziewczyny pisały, że to KWC i działa lepiej / tak samo jak baza z Kobo czy słynna już od Art Deco. Natomiast u mnie efekt utrzymuje się do 5 godzin maksymalnie. Nie twierdzę, że to źle, wręcz przeciwnie - bardzo się cieszę, bo mam problem z rolowaniem się cieni na powiekach. Lecz to nie jest TEN rezultat, nie tego oczekiwałam. W tym momencie trochę żałuję, że nie mogę zrobić recenzji porównawczej, ale gdy zużyję tą bazę, zaopatrzę się w produkt firmy Kobo. Wtedy napiszę Wam, jak się mają te bazy do siebie.

Tutaj porównanie - u góry cień bez bazy, na dole cień z bazą:



Rzeczywiście, trochę podbija kolor, ale przy cieniach sypkich nie daje rady - wszystko ląduje na policzku...

Podsumowując, jestem zawiedziona. Choć bazę zużyję całą (chyba, że wyschnie). Czy mam zawyżone wymagania, czy to ona nie jest taka idealna? Daję jej 3+. Spróbujcie, może u Was się sprawdzi. Dajcie znać, jestem ciekawa waszej opinii :)

PS Oto mój sposób na wakacyjny relaks w niepogodę, czyli cappuccino waniliowo-malinowe i Wasze blogi :)




peace&love,
Rebellious lady 

piątek, 24 czerwca 2011

Coś lekkiego na lato

Zaczęły się wakacje, więc czas na zmiany. Podkład używany zimą może być za ciężki latem, dlatego warto rozejrzeć się za czymś lżejszym. Chyba, że nasza cera jest bezproblemowa - wtedy wystarczy tylko krem z filtrem.
Jednak ja nie należę do grona tych szczęściar - mam cerę naczynkową ze skłonnością do wyprysków. Poza tym problemem jest dla mnie strefa T, szczególnie latem przy temperaturach 25-35 stopni. 

Niedawno pisałam Wam, że w TK Maxx kupiłam zestaw: kredka + cień + krem tonujący. Najbardziej zależało mi na kredce, do reszty nie przywiązywałam szczególnej wagi. Gdy otworzyłam opakowanie, okazało się, że krem był zdecydowanie za ciemny. Tak więc leżakował sobie do lata, czekając na swoją kolej. Czas przedstawić Stila Tinted Moisturizer.



Czas na podstawowe informacje:
- Pojemność: 50 ml
- Ważność: 24 miesiące
- Zawiera SPF 15
- Dostępny w jednym kolorze



Kosmetyk zapakowany jest w dość sztywną tubkę, ale na razie nie miałam problemów z wyciskaniem produktu. Możemy dozować ilość, ponieważ zakończona jest "dzióbkiem", z którego nie wycieka ani kropla. Dopiero po naciśnięciu tuby krem ujrzy światło dzienne :) 


Uważam, że jest estetyczne i nawet ładne. Ale przecież nie opakowanie jest najważniejsze, więc przejdźmy do sedna.
Krem do dziś jest dla mnie w pewnym stopniu zagadką. Dlaczego? Bo przechodzi "etapy" podczas jego nakładania. Jak to działa? Już wyjaśniam.

Etap 1, czyli nakładamy na twarz (w tym wypadku moja ręka :P)



Etap 2, czyli rozcieranie



Etap 3, czyli właśnie ta magiczna chwila... gdy krem robi się biały (?)


No i etap 4, w którym krem jest ciemniejszy niż na początku...


Pokazuję Wam tą "przemianę", bo jest z nią związana śmieszna historia. Wcześniej używałam tylko podkładów, więc jest to pierwszy kosmetyk tego typu. Podczas pierwszej aplikacji przeżyłam szok. Nałożyłam krem, który według mnie był za ciemny, a wyglądałam jak trup. Natomiast po 10 minutach wyglądałam już jakbym przesadziła z solarium... Jednak teraz, gdy się opaliłam jest wszystko w porządku. Ale krem ciemnieje i warto o tym pamiętać.
Krycie nie jest duże, ale wyrównuje koloryt. Resztę należy zakamuflować korektorem. 
Kosmetyk jest płynny, dobrze rozprowadza się palcami. Ma specyficzny zapach, który utrzymuje się jakieś 15 minut po nałożeniu. Później znika.

Trwałość całkiem przyzwoita, około 6 godzin. Jest lekki, więc nie obciąża cery. Nie wiem, jak mam oceniać wydajność, ponieważ nie widać, ile kosmetyku zużyłam.

Czy polecam? Sama nie wiem, mam mieszane uczucia. Nie zrobił na mnie wrażenia, trochę zraził ciemnieniem. Na pewno zużyję go w te wakacje, ale na 100% nie kupię ponownie.

Jeśli miałyście do czynienia z tym produktem, to napiszcie - jestem ciekawa waszych opinii!

peace&love,
Rebellious lady

czwartek, 23 czerwca 2011

Wart polecenia :)

Ostatnio koleżanka zapytała się mnie, jaki puder matujący polecam. Zależało jej na najniższej cenie, więc poleciłam puder w kompakcie Synergen. Dlaczego? Już wyjaśniam.




Kosmetyk ten zakupiłam przez przypadek - po prostu potrzebowałam pudru, a nie miałam przy sobie zbyt wiele pieniędzy. Przypomniałam sobie, że któraś z youtubowiczek wspominała o nim, więc niewiele myśląc chwyciłam go i poleciałam do kasy. Nie sądziłam, że zostanie u mnie na dłużej.

Mój odcień, czyli 03 sand, to najjaśniejszy z dostępnych kolorów. Pamiętajcie przy zakupie o tym, że numeracja  jest odwrotna, czyli 01 to najciemniejszy odcień. Puder ma 9 gram i ważność 12 miesięcy.
Według mnie opakowanie jest tandetne. Biały plastik nie wygląda ciekawie, o wiele bardziej wolę czarne pudełka. W środku znajdujemy gąbeczkę w dość wygodnym kształcie (łatwo można nałożyć produkt, np. w podróży, gdy nie mamy pędzla). Jednak lepiej nakładać go za pomocą pędzla, gdyż gąbka jest dość niehigienicznym rozwiązaniem.




Puder jak większość, dość dobrze radzi sobie z trzymaniem makijażu w rysach. Co do sebum - wszystko zależy od cery. Jeśli jest sucha, puder poradzi sobie cały dzień. Do tłustej się nie nadaje, nie ma co ukrywać. A przy cerze mieszanej (czytaj mojej) potrzeba 1-2 poprawek w ciągu dnia. Nie jest to puder idealny, będę szukać dalej. Mimo to jest wart polecenia, być może stanie się Waszym ideałem :)

No i najważniejsze, czyli cena - ok. 8 zł. Tak, tak mało ;)

Jak widać, uskuteczniam projekt denko. Kosmetyk nie podbił mojego serca, jednak jest miłym zaskoczeniem. Marzy mi się Vichy Dermablend, ale cena skutecznie odstrasza...
A Wy - znacie Synergen? Polecacie inne kosmetyki tej firmy?


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Kolorowe kredki w pudełeczku noszę :)

Na co dzień nie używam kredek, jak już to sporadycznie. Po prostu uważam, że dzienny look powinien podkreślać nasze atuty i maskować niedoskonałości. Ale jeśli chodzi o makijaż wieczorowy, to lubię poszaleć (ale z umiarem, oczywiście). Gdy podkreślam oczy, najczęściej robię to eyelinerem. Chyba, że zależy mi na grubej kresce lub zaznaczonej linii wodnej - wtedy sięgam po kredkę. Moim numerem jeden jest Avon Super Shock w kolorze black. Miękka, nie drażni i nie wywołuje czerwonych spojówek. Trzyma się cały dzień na powiece, natomiast na linii wodnej jakieś 5 godzin. Można ją rozetrzeć, lecz trzeba się pospieszyć, bo po chwili zasycha i jest nie do zdarcia ;) Cieszy mnie to, że dostajemy świetny produkt za niewielką cenę (ok. 13 zł, w zależności od katalogu). Wiele dziewczyn porównuje ją do kredek Make Up For Ever, ale te są znacznie droższe. Łatwo się temperuje, nie mam z tym żadnych problemów. Jeszcze mnie nie zawiodła.

Drugą kredką (i ostatnią) jaką posiadam w swojej "kolekcji" jest Stila Kajal Eye Liner w osławionym już odcieniu Topaz. Kupiłam ją w zestawie w TK Maxx (cień + kredka + krem tonujący = ok. 45 zł). I szczerze mówiąc, trochę się zawiodłam. Nie wiem jak to się dzieje, ale kredka znika z linii wodnej dosłownie w oka mgnieniu :) Po 15 minutach ani śladu. A jeśli nałożę jej trochę za dużo, to zdarza się jej zebrać przy dolnych rzęsach... Ale nie jest tak źle, ponieważ daje radę jako baza pod cienie. Mimo wszystko nie żałuję, bo chociaż sesję zdjęciową wytrzymuje :)



I swatche na ręku:

(nie chciało złapać ostrości)

Polecam wypróbować te kredki, zwłaszcza tą czarną (jest dostępna również w innych kolorach). A Wy jakie polecacie?

PS Moi przyjaciele zakładają zespół i szukają nazwy. Jakieś pomysły? :)

peace&love, 
Rebellious lady


piątek, 3 czerwca 2011

Czarny kot na szczęście

Kocham zwierzęta. Od tych małych, aż po te ogromne. Jednak szczególnym uczuciem darzę koty, gdyż w nich zawsze znajduję sprzymierzeńców. Kot ma swoją osobowość i nie wolno jej zlekceważyć. I to właśnie w nich uwielbiam - są indywidualnościami, trzeba znaleźć wspólny język żeby razem funkcjonować. Znając mnie i moją kocią naturę, mama podarowała mi kota na imieniny. Jest to rasa york czekoladowy (tak, koty też mogą być razy york). Mogę się pochwalić, że był z miotu kociąt z rodowodem, jednak nie ma "papierów", ponieważ tylko kilka z nich je otrzymuje. Jednak nie byłyby mi do niczego potrzebne, gdyż kot został kupiony w "celach domowych" :)
Chciałam go nazwać Fatum, ale imię musiałam uzgodnić z całą rodziną. W końcu zdecydowaliśmy się na Franciszka (ale nazywamy go: Franuś, Franczesko, Frankeinsztain). W święto Trzech Króli dostał również drugie imię - Baltazar. Nie dziwcie się, lubię takie imiona. Moje kwiatki nazywają się Stefan i Maurycy.
A oto parę zdjęć mojego kocura:



Jak już pewnie zauważyliście, jest cały czarny ze złotymi oczami. Właśnie taki marzył mi się od dzieciństwa. Muszę przyznać, że to inteligentna bestia. Uwielbiam go i potrafię z nim choćby leżeć godzinami. Rozpoznaję, czego oczekuje, gdy miauczy (jeśli chce jeść wydaje inne odgłosy niż gdy np. chce się pobawić). Mimo że jest to "tylko" zwierzę, uważam, że mamy dużo wspólnych cech. To jest mój czarny kot na szczęście :)




PS Przepraszam, ale w tym tygodniu nie pojawi się żadna notka, ponieważ jadę na rejs. Życzcie mi stopy wody pod kilem! :)

peace&love,
Rebellious lady

czwartek, 2 czerwca 2011

Moc kwiatów zamknięta w pudełeczku

Z edycji limitowanej Bloosoms etc. chyba największą uwagę skupił na sobie rozświetlacz. Odcień jest tylko jeden - 01 Flower power, a chętnych wielu :) Opinie na jego temat są podzielone - jedni go kochają i żałują, że to limitowanka, a inni twierdzą, że nie robi nic. Nadszedł czas, abym dorzuciła moje trzy grosze.




Opakowanie:
Co prawda plastikowe, ale dość porządne jak na Essence. Nawet na początku miałam problem z jego otwieraniem, bo tak mocno trzymało. Z czasem się wyrobiło i sprawdza się dobrze. Wiadomo, nie jest najpiękniejsze, ale za taką cenę... who cares? :)

Produkt:
Producent nazywa to cudeńko "multi color powder", ale ja nie wyobrażam sobie używania go jako zwykłego pudru. Lub chociażby zamiennik meteorytów. Moim zdaniem jest to delikatny rozświetlacz i w takim celu go kupiłam. Przyznam Wam się, że jest to pierwszy tego typu kosmetyk w moim kuferku - po prostu wcześniej nie widziałam potrzeby posiadania rozświetlacza. Mimo tego mam porównanie, nie myślcie sobie, że tak w ciemno piszę :) 
To co znajdujemy w środku, zdobywa kobiece serca: przesłodkie, kolorowe kwiatuszki z lekkim pobłyskiem srebra gdzieniegdzie. Tak to już jest, że kobiety często lecą na takie bajery :) Konsystencja lekkiego pudru, powiedziałabym nawet, że bardzo lekkiego. Śliczny, słodkawy zapach. 

Działanie:
Złe dobrego początki - gdy przyszłam do domu, od razu wzięłam się za testowanie. I co? Zaskoczenie. Chwyciłam za pędzel do bronzera/różu/rozświelacza, nabrałam kosmetyku i maluję. Nic. Drugi raz to samo. I trzeci. I czwarty. Kolejne warstwy, nic nie było widać. Pomyślałam, że to wina pędzla  (pewnie łakomczuch zjada mi kosmetyk), więc szybko zmieniłam pędzel na troszkę bardziej drapiący (mimo że go nie lubię). Dalej nic. Poszperałam w internecie - i co się okazało? Najlepszą metodą na aplikację tego nicponia jest wklepywanie palcami. Tak go używam i spisuje się całkiem nieźle.

Trwałość:
Parę godzin, to zależy od tego, czy często dotykacie swojej twarzy. Ja niestety często to robię i utrzymuje się jakieś 2 godziny.

Efekt: 
Delikatna, różowosrebrna poświata - idealna dla bladolicych. Nie ma ogromnego brokatu, a drobinki są widoczne w świetle naturalnym/sztucznym.


Podsumowując, jest to dobry kosmetyk za niską cenę, ale nie must have. Jeśli jesteście zainteresowane, zajrzyjcie do Natury (uzupełniają standy). Z pewnością nie jest to mój ulubiony rozświetlacz, będę szukała ideału. Ot, moc kwiatów zamknięta w pudełeczku :)