czwartek, 28 lutego 2013

Miesiąc w zdjęciach - luty 2013

Luty minął mi pod znakiem ciężkiej pracy - niestety, był pełen obowiązków, ale znalazłam też trochę czasu na rozrywkę, i to nie byle jaką :) Jeśli jesteście zainteresowane mojego miesiąca w zdjęciach - zapraszam!





Jako pierwsze w tym miesiącu na moich paznokciach gościły ćwieki na paznokcie, o których możecie poczytać TU. Muszę przyznać, że zrobiły na mnie wrażenie i bardzo mi się podobają. Sprawdziłam - można je zdjąć i użyć ich jeszcze raz, a to wielki plus. Zdecydowanie polecam.

Robiąc porządek w szafie, znalazłam torebkę, z którą wiąże się historia przedstawiająca mój charakter w 100%. Wypatrzyłam ją kiedyś w sklepie internetowym i zachwycona czym prędzej kupiłam. Ale gdy już przyszła, zupełnie mi się nie podobała. Po kliku miesiącach leżenia w szafie założyłam ją RAZ. Wyszłam z domu z myślą "jaka piękna, dlaczego jej nie nosiłam?", a wróciłam z myślą "nigdy więcej jej nie założę, nie podoba mi się"... Kobieca logika. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, tylko odsprzedać ją komuś, kto będzie doceniał jej piękno, bo ja jakoś nie umiem się nią cieszyć. Jeśli jesteście nią zainteresowane, piszcie w komentarzach.

Następne zdjęcie mówi samo za siebie - TŁUSTY CZWARTEK! Tak, to jedyny dzień, w którym pączki idą w cycki (gdy to sobie powtarzacie, wyrzuty sumienia jakoś maleją) :)

Oczywiście po kalorycznym jedzonku czas na ćwiczenia. Ja szczególnie lubię te z Jillian Michaels. I choć nigdy nie skończyłam całego trzydziestodniowego cyklu, to po prostu trening od czasu do czasu poprawia mi humor i daje mi dużo energii.

Na kolejnym zdjęciu moje pianino. Bardzo je lubię i chciałabym wrócić do gry na nim, które porzuciłam z trzy lata temu. Mam nadzieję, że mi się uda. Pierwsze próby już za mną, zobaczymy co dalej.

Takie smakołyki jak na ostatnim zdjęciu robi tylko moja siostra - w środku zimy można poczuć się jak na wakacjach!






Następne 3 zdjęcia to jedna historia. Poranna kawa do pociągu - kierunek: Katowice! Niestety, samo miasto mnie nie urzekło, ale celem tej wycieczki był koncert Slasha z Myles'em Kennedy'm i chłopakami z The Conspirators. Nie mam słów, żeby go opisać - był niesamowity, repertuar powalił wszystkich na kolana (zagrali również kilka sztandarowych kawałków Guns'n'Roses). Poza tym uwielbiam osobę Slasha i widząc go na żywo spełniłam swoje wielkie marzenie.

W Walentynki (które w tym roku bardzo skutecznie olałam) sprezentowałam sobie pierwszy polski Harper's Bazaar. Cieszę się, że taka prasa wchodzi na polski rynek, myślę, że znajdzie tu liczne grono odbiorców. Jednak mam bardzo poważne zastrzeżenia, w szczególności do działu o makijażu... Moim zdaniem trochę żenada. W mini poradnikach czytam, żeby najpierw przykleić sztuczne rzęsy, a następnie nałożyć złocisty cień - przecież skończymy z cieniem osypanym na rzęsach, co na pewno będzie widać i nie uważam, żeby było to estetyczne. Albo rada, żeby rzęsy pokolorować sypkim pigmentem lub kremowym cieniem... Dno i bąbelki. Przecież pigment zaraz się osypie tak jak cień i będziemy wyglądać jak pandy. A kremowe cienie mają to do ciebie, że lubią się odbijać na powiekach. Ale to jeszcze nic. Moim prywatnym mistrzem jest ktoś, kto napisał, by tuszować rzęsy do momentu, aż się posklejają. Naprawdę? Przecież skończymy z rzęsami o wyglądzie grubych, pajęczych nóżek. Posklejanych nóżek. Nie chcę wyjść tu na pyszną blogerkę, która myśli, że wie wszystko na temat makijażu i udziela rad fachowcom. Nie, po prostu boję się o te wszystkie kobiety, które zastosują się do tych rad i zrobią z siebie klauna, nie będąc tego świadomym. Albo może moja troska jest zbędna, bo nie rozumiem wielkiego świata mody i jestem za prosta, żebym pojęła te niesamowite techniki makijażu. Jednak żebyście nie odniosły mylnego wrażenia - co do ogółu tej pozycji jestem jak najbardziej na tak.

Kolejne 3 zdjęcia to dokumentowanie okazji do wytchnienia i lenistwa. Co robi Buntowniczka, gdy ma wolną chwilę? Maluje paznokcie i bawi się z kotem. Bo to w końcu Dzień Kota był :)

Tak, tak, wzrok Was nie myli - dopiero co byłam na koncercie, a tu już kolejny bilet! Tym razem na Iron Maiden. Nie zostaje nic innego jak tylko czekać do lata :)

I zdjęcie z dzisiaj - niby ostatni dzień lutego, a ja poczułam się jakby był początek kwietnia. Nareszcie wyszło słońce, a co za tym idzie - dostałam zastrzyku energii (i wylądowałam na małych zakupach, ale o tym innym razem).


Ale się rozpisałam, nie sądziłam, że wyjdzie mi taki długi post! Mam nadzieję, że ktoś dobrnie do końca i podzieli się ze mną opinią na poruszone w nim tematy :)


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 25 lutego 2013

Tanie i dobre

Dawno, dawno temu pokazywałam Wam moje zakupy kosmetyczne z Biedronki. Właściwie nie było tego wiele: szampon, odżywka, chyba jakiś balsam i żel do twarzy. I właśnie o tym ostatnim będzie dzisiejszy post. Nie spodziewałam się po nim wielkich rzeczy, a okazało się, że jest to całkiem niezły kosmetyk!





Micelarny żel do mycia i demakijażu Hydro Effect zamknięty jest w miękkiej, bardzo wygodniej tubie zawierającej 150 ml produktu. Nie zawiera alergenów i sztucznych barwników, w dodatku jest hipoalergiczny. Moim zdaniem to bardzo dużo jak na żel z supermarketu.

Produkt jest przezroczysty, a konsystencja idealna - nie jest stały i nie zbija się w grudki, ale też nie cieknie z ręki. Do umycia twarzy wystarczy kropla wielkości ziarnka grochu, ewentualnie troszkę więcej. Żel nie pieni się zbytnio, ale dla mnie jest to wielki plus, bo zazwyczaj żele, które mocno się pieniły, wysuszały moją skórę (widocznie składnik za to odpowiadający nie miał dobrego wpływu na moją cerę). Delikatnie myje i oczyszcza, spełnia moje wymagania. W dodatku mam wrażenie, że nawilża moją cerę. W porównaniu do żelu z olejkiem herbacianym The Body Shop (który też bardzo lubię) jest o wiele delikatniejszy, nie ściąga tak skóry i jakby łagodzi podrażnienia. Ten z TBS przywołuje moją cerę do porządku wtedy, gdy już nic nie pomaga, natomiast żelu z Be Beauty używam codziennie, rano i wieczorem. Mam również wrażenie, że jako jeden z licznych kosmetyków przyczynił się do poprawy stanu mojej cery.

Chciałabym jednak zwrócić uwagę na to, że nie wykonuję tym żelem demakijażu oczu - nic, oprócz dwufazówki z Nivei, nie jest w stanie zrobić tego porządnie, przy okazji nie podrażniając moich wrażliwych oczu. Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć Wam, czy do tego również się nada.

Na koniec mogę tylko dodać, że bardzo lubię zapach tego produktu - delikatny, świeży i nienachalny. Poprawia mi humor podczas porannej toalety, bo dzięki niemu czuję się świeższa i bardziej wypoczęta :)


Jestem ciekawa, jakie kosmetyki z Biedronki mi polecicie - czy jest coś wartego uwagi?


peace&love,
Rebellious lady



niedziela, 24 lutego 2013

Klasyka

Ostatnio miałam ochotę na klasykę, dlatego sięgnęłam po czerwień. Niestety, wszystkie moje czerwone lakiery są do bani, nadają się chyba tylko do wyrzucenia. A że byłam w domu rodzinnym, pożyczyłam od mamy lakier, który bardzo lubi - Bell Air Flow Lotus Effect, prawdopodobnie nr 13. Niestety, po wielkim zachwycie, nastąpiło równie wielkie rozczarowanie...




1. Dostępność - 1 (Drogerie Natura, czasami Biedronki)
2. Cena - 1 (ok. 8 zł, bardzo przystępna)
3. Kolor - 1 (przypomina mi soczystego, dojrzałego pomidora)
4. Aplikacja - 1 (standardowa)
5. Pędzelek - 1 (zwykły)
6. Krycie - 1 (już po jednej warstwie krycie jest bardzo dobre)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 0 (po jednym dniu starte końcówki)
10. Zmywanie - 1 (w normie)


Moja ocena: 9/10


Mimo tego, że ma dość wysokie noty, bardzo mnie rozczarował, ponieważ zazwyczaj duet lakier + Essie Good to Go na moich paznokciach trzyma się przynajmniej ze 3 dni. W tym przypadku już po jednym dniu miałam starte końcówki. Co jeszcze mnie zdenerwowało, to fakt, że lakier bardzo łatwo odchodzi przy nasadzie paznokcia, więc po jednorazowym myciu naczyń już nie wyglądał dobrze. Szkoda, bo moim zdaniem jest to bardzo ładny odcień czerwieni.


W związku z tym, że szukam czerwonego lakieru o dobrej jakości, mam do Was pytanie: który polecacie? Inglot, Essie, O.P.I? A może coś z niższej półki?


peace&love,
Rebellious lady


czwartek, 21 lutego 2013

Miliony rzęs

Nie ukrywam, że gdy dostałam ten tusz w prezencie od mojej mamy, byłam podekscytowana. Od dawna szukam mojego tuszu idealnego, a o Volume Million Lashes słyszałam wiele dobrego. Powiem szczerze - miałam co do niego duże oczekiwania. Na szczęście się nie zawiodłam i znalazłam mój drugi ulubiony tusz!






Pierwsze, co rzuca się w oczy - piękne opakowanie. Złote, ciężkie, bardzo porządnie wykonane. Bardzo podoba mi się to, że zakręcając maskarę słyszymy "klik" i wiemy, że na pewno jest zamknięta (nie będzie wysychać). Na naklejce od producenta możemy wyczytać, że 9 ml tuszu jest ważne przez 6 miesięcy.
Szczoteczka jest silikonowa, powiedziałabym, że średniej wielkości. Jest bardzo elastyczna, co pomaga w tuszowaniu. Składa się z pojedynczych, cieniutkich włosków, moim zdaniem wygodne rozwiązanie.

Co do trwałości, to na moich oczach trzyma się ok. 8 h bez osypywania się. Uważam, że do świetny wynik - oprócz tego tuszu taki efekt dał mi tylko Telecsopic, również z L'Oreala. Zdecydowanie też pokonuje konkurencje w zakresie prezentacji - genialnie podkreśla moje rzęsy i podkręca je. Bardzo się z nim polubiłam i gdy skończę wszystkie tusze, na pewno do niego wrócę.

Tu rzęsy bez niczego:





I z tuszem:






Z góry mówię, że moje rzęsy są z natury potargane :)
A co Wy sądzicie o tym tuszu i jakie inne tusze polecacie?

peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 18 lutego 2013

Na poprawę humoru

Nie wiem jak Wy, ale ja mam już dość tej szarości za oknem! Do tego jestem chora, zero energii... Na poprawę humoru zmalowałam oko w pop-art'owym stylu w mocnych barwach :)





Do wykonania makijażu użyłam pigmentu Kobo 408 Cornflower, różowego cienia Rimmel (niestety jest już stary i nie daje rady - do wyrzucenia), eyelinera Essence i tuszu Vollume Milion Lashes z L'Oreala. 

Muszę przyznać, że zapomniałam, jak pięknie prezentuje się ten pigment na oku, szczególnie przy brązowej tęczówce. Coś czuję, że teraz będę częściej po niego sięgać.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze sposoby na walkę z brakiem energii i szarugą za oknem... Ja zazwyczaj ćwiczę - daje mi to mnóstwo energii i przy okazji spalam kalorie. Ale wiadomo, gdy człowiek chory, to nie ma mowy o jakichkolwiek ćwiczeniach...


peace&love,
Rebellious lady



poniedziałek, 11 lutego 2013

Buntowniczka radzi: jak narysować kreskę?

O ten post prosiłyście mnie chyba rok. Zawsze miałam go w planach, ale jakoś nie mogłam się do niego zebrać. Ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale :)





Wiele z Was ma problem z narysowaniem kreski na oku. Jak go rozwiązać? Przede wszystkim najpierw sprawdźcie, czym najlepiej idzie Wam malowanie - kredką, eyelinerem w mazaku, a może w słoiczku (za pomocą pędzelka)? Z mojej strony polecam kosmetyki Essence - są świetne do nauki i niedrogie.

Po drugie - trening czyni mistrza! Nikt nie urodził się z pędzlem do makijażu w ręku. Owszem, niektórzy łapią szybciej niż inni, ale nie zmienia to faktu, że zanim ktokolwiek namalował równą kreskę, musiał namalować dziesiątki nierównych. Dlatego uzbrójcie się w cierpliwość, płyn do demakijażu i waciki, a osiągniecie swój cel!

Przygotowałam też w kilku krokach mój sposób na malowanie kreski. Oczywiście każda kreska jest inna, a co za tym idzie, sposób jej malowania również. Ja lubię mocne kreski z jaskółką, więc taką właśnie namalowałam.


Najpierw rysuję zwykłą linię wzdłuż rzęs. Nie musi być bardzo równa i bardzo cienka - namalujcie tak, jak umiecie.






Następnie rysuję krótką linię na przedłużeniu dolnej linii rzęs. Jej długość zależy od tego, jak grubą i długą kreskę chcemy uzyskać.






Teraz łączymy koniec kreski w taki sposób, żeby wyszło coś na kształt trójkąta.






Zamalowujemy środek i delikatnie wyrównujemy grubość kreski. Można zrobić ewentualne poprawki patyczkiem higienicznym






Kreska gotowa! Wystarczy dodać brązowy cień na dolną powiekę i wytuszować rzęsy - makijaż gotowy!





Jeszcze jedna rada: malując kreski pamiętajcie, że Wasze oczy nie są dokładnie takie same, więc kreski nie będą identyczne! Któraś beauty guru powiedziała kiedyś, że mają to być siostry, a nie bliźniaczki :)



Mam nadzieję, że mój poradnik przyda się Wam do pokonania problemu z kreskami. Jeśli macie jakieś inne prośby co do postów - piszcie w komentarzach! Zobaczę, co da się zrobić :)


peace&love,
Rebellious lady


niedziela, 10 lutego 2013

Jak dbam o moje włosy - cz. II

Zgodnie z obietnicą dziś pokażę Wam, jakich kosmetyków do pielęgnacji włosów używam. Właściwie jest ich niewiele, bo zauważyłam, że im więcej kombinuje się przy włosach, tym gorszy efekt otrzymujemy. Dlatego metodą prób i błędów znalazłam odpowiadające mi produkty - czasami coś się zmienia, bo nadal eksperymentuję i szukam czegoś lepszego.






Próbuję różnych szamponów, ale jakoś zawsze wracam do tego. Head & shoulders 2w1 jedwabista miękkość dobrze się pieni, oczyszcza włosy i ich nie wysusza. Do tego ładnie pachnie, trochę tak budyniowo. Natomiast odżywkę Gliss Kur używam od dawna i bardzo lubię jej działanie. Mam wrażenie, że rozplątuje włosy i ułatwia ich rozczesywanie, co jest szczególnie przydatne przy takiej długości włosów jak moje. Również ma piękny zapach, typowy dla kosmetyków tej linii. 

Często używam też odpowiedników tych produktów - to znaczy odżywki Head & shoulders oraz szamponu Gliss Kur. Uważam, że są godne polecenia, zwłaszcza dla dziewczyn o długich włosach. Używam od dawna i jestem bardzo zadowolona.






Do olejowania podchodziłam bardzo sceptycznie, ale w końcu dałam się namówić. Niestety, efekty były marne, dlatego dałam sobie z tym spokój na jakieś pół roku. Niedawno przypomniałam sobie o limonkowym olejku z Alterry i raz w tygodniu staram się go używać. Na razie jakiś wielkich zmian nie widzę, ale jest lepiej niż kiedyś. Gdybym zauważyła jakieś większe zmiany, dam Wam znać.

Natomiast produktem, który kocham nad życie, jest olejek z Gliss Kura (jak widać, lubię tą linię Schwarzkopfa). Nie wyobrażam sobie teraz rozczesywana włosów bez tego specyfiku. Nakładam go po umyciu na wilgotne włosy, a kołtuny dosłownie rozplątują się same po przeczesaniu ich szczotką. Podobno taki sam skład ma olejek z Syossa, ale nieszczególnie wgłębiałam się w temat (zwłaszcza, że jest on droższy od Gliss Kura).

Kiedyś używałam również polecanej przez włosomaniaczki odżywki z granatem Alterry, ale niestety nie widziałam poprawy kondycji włosów, a do tego bardzo mi je plątała i obciążała.


A Wy - jakich kosmetyków używacie do pielęgnacji włosów? 


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 9 lutego 2013

Buntowniczka radzi: jak skutecznie oszczędzać?

Znacie to uczucie, gdy portfel świeci pustkami, a pieniądze jakby rozpłynęły się w powietrzu? Jestem tego pewna. Nieraz zdarzyło mi się z zaskoczeniem stwierdzić, że z dużej ilości pieniędzy zostało mi tyle, co nic. A przecież nic wielkiego nie kupiłam...
Ostatnio postanowiłam skończyć z tym na dobre i rozpocząć prawdziwe oszczędzanie. Nie mam tu na myśli życie o wodzie i suchym chlebie (choć wątek żywnościowy też się tu pojawi), a raczej racjonalne podejście do zakupów i pieniędzy. Brzmi banalnie, ale gdy przyjrzymy się temu bliżej, zaczyna mieć sens. Jak mam zamiar to zrobić? 






Zrób porządek w portfelu

Tak, tak. Z doświadczenia wiem, że przechowywanie miliona niepotrzebnych paragonów, wizytówek i karnetów utrudnia życie. Kiedy mamy wszystko uporządkowane, nie musimy grzebać w nieskończoność w poszukiwaniu odpowiedniej karty (przy okazji unikniemy denerwowania się, że może ją zgubiłyśmy). Poza tym porządki pozwolą nam dowiedzieć się, ile tak naprawdę nosimy ze sobą pieniędzy (za mało, za dużo?). Niektórym może wydać się to śmieszne, ale z ręką na sercu - ile z Was wie, jaką kwotę ma teraz w portfelu (z marginesem błędu do 10 - 20 zł)? Ja często łapałam się na złych wyliczeniach i wydawało mi się, że jeszcze gdzieś tam jest "dycha". I to zazwyczaj wtedy, gdy jej najbardziej potrzebowałam.


Ogranicz zbędne wydatki

W moim przypadku jest to kawa. Kocham ją i mogłabym pić 10 filiżanek dziennie. Oczywiście nie robię tego, ale jak mogę sobie odmówić, gdy idę miastem padnięta, wiem, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy, a tuż za rogiem jest Coffee Heaven? Kubek gorącego, cudownie pachnącego i smakującego płynu jedyne dziesięć z hakiem... Wystarczy, że wypiję w tygodniu takie dwie, razy cztery tygodnie w miesiącu - to już około 80-90 zł. Razy 12 miesięcy... Tak, ponad 1000 zł! Na kawę. O wiele oszczędniej jest po prostu wypić ją w domu i pozwalać sobie na coś takiego po prostu rzadziej.
Gdyby przyjąć taki tok myślenia, można by zaoszczędzić np. na gazetach czy manikiurzystce, bo właściwie wszystko ma swój odpowiednik (gazety - portale internetowe, manikiurzystka - domowe malowanie paznokci). Właściwie przykładów jest w nieskończoność, na pewno macie tego typu słabostkę :)
Dodatkowo warto zaangażować się w projekt denko, bo kolejny balsam czy krem to też zbędny wydatek, jeśli kolejka produktów do zużycia robi się dłuższa niż wszystkie odcinki Mody na sukces.


Noś własne jedzenie

Gdy pojawia się taka możliwość, dobrze jest mieć ze sobą przyszykowane wcześniej jedzenie. Wiem, że wymaga to trochę poświęcenia, bo trzeba czasem wstać trochę wcześniej, ale można zrobić to również wieczorem poprzedniego dnia. Mam tu na myśli sytuacje, w których przewidujemy, że np. nie uda nam się wrócić na obiad lub czeka nas cały dzień w pracy (czytaj: na pewno będę głodna). Kalkulacja jest tu podobna jak przy kawie. Z drugiej strony warto również nosić "prowiant", ponieważ na pewno bułka z serem czy domowa sałatka będzie zdrowsza niż cheeseburger czy pączek.


Używaj kart zniżkowych

Jest to dość grząski temat, gdyż - nie ukrywajmy - karty stałego klienta i inne tego typu motywują nas do kupowania, czyli po prostu wydawania kolejnych pieniędzy. Jednak jeśli i tak musimy zrobić zakupy (buty, soczewki, czy nawet kosmetyki), dobrze jest skorzystać ze zniżek czy zbierania punktów, bo potrzebujemy tych rzeczy, więc w tym przypadku działają one na naszą korzyść. Pułapka pojawia się w momencie, gdy karta zachęca nas do kupowania produktów, których nie potrzebujemy (kupię więcej, bo mam zniżkę; w przyszłości na pewno będę tego używać). Warto wtedy zastanowić się poważnie nad zakupem. Mój sposób: nie kupować od razu. Jeśli po tygodniu rzecz, która stała pod znakiem zapytania, nadal mi się się podoba, kupuję ją. Jeśli nie, problem z głowy.







Mam nadzieję, że moje rady przydadzą Wam się z walką z rozpływaniem się pieniędzy. Oczywiście nie przesadzajmy też w drugą stronę i pozwólmy sobie czasem na coś ekstra ;)

A jakie są Wasze sposoby na oszczędzanie? Jestem bardzo ciekawa!


peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 4 lutego 2013

Ćwieki na paznokcie

Przyznam, że gdy tylko zobaczyłam różne zdjęcia tzw. "ćwiekowanych" (bo w sumie ćwieki to do końca nie są) paznokci, zakochałam się w tym efekcie bardziej niż w tych wszystkich kawiorach i futerkach. Dlatego bardzo ucieszyłam się, gdy firma KKCenterHK napisała, że wprowadzili do sprzedaży takie ozdoby i czy w ramach naszej współpracy nie chciałabym ich przetestować. Jasne, że bym chciała! 





Nie mogłam się doczekać, kiedy przyjdzie paczka. A gdy już przyszła, przystąpiłam do ozdabiania. Jakie są moje wrażenia?

Naklejanie jest bardzo proste - wystarczy jakiś dobry top (w moim przypadku Essie Good to Go) i np. wykałaczka. Po zaaplikowaniu dodałam jeszcze jedną warstwę topa na wierzch, żeby lepiej się trzymały. Efekt? Moim zdaniem genialny. Jako fanka wszystkich rodzajów ćwieków i ich noszenia, jestem zauroczona. 






Niestety, po całym dniu noszenia odczepiły mi się dwa po bokach, ale w sumie to moja wina, bo mogłam je trochę mocniej przykleić. Jedyny minus, który rzucił mi się w oczy to mała ilość ćwieków w paczce. Na ozdobienie jednego palca musiałam zużyć 10 takich, a w opakowaniu na moje oko jest ok. 50 sztuk. Dlatego chcę sprawdzić, czy ćwieki nadadzą się do kolejnego użytku.






Przy okazji: czarny lakier to Miss Sporty - nie polecam! Dawno nie miałam tak okropnego lakieru. Ciągnie się, nie kryje dobrze, a pędzelek jest postrzępiony od nowości. Leci do kosza. W związku z tym przepraszam za miejscami popaćkane skórki, ale uwierzcie mi, bardzo się starałam, żeby nie było gorzej...

Podsumowując, bardzo polecam Wam właśnie tą metodę ozdabiania paznokci. Ćwieki, mimo tego, że wystają, nie przeszkadzają w wykonywaniu codziennych czynności i wyglądają po prostu świetnie. Te, które widzicie na zdjęciu możecie kupić TU, ale w sklepie jest o wiele więcej kształtów i rozmiarów, więc polecam zapoznać się z całym katalogiem :)


Podobają się Wam ćwieki na paznokciach czy może jesteście tradycjonalistkami i unikacie takich ozdób?


peace&love,
Rebellious lady