wtorek, 31 lipca 2012

Usta jak z reklamy!

Od dawna przestałam wierzyć w reklamy i obietnice producentów. Nie ma się czemu dziwić, bo jak widzę reklamy tuszy do rzęs, gdzie modelka ma przyklejone sztuczne rzęsy lub dezodorantu, który miałby działać 48h to bierze mnie cholera. Ale nie dziś nie o reklamach, więc do rzeczy.



Ostatnio trafiłam na błyszczykowe dziecko Maybelline, które zupełnie odbiega od tej reguły. Superstay Powergloss 12h Color-shine (nazwa ekspresowa, prawda? :P) to dwustronny błyszczyk, który zgodnie z nazwą ma trzymać się cały dzień na ustach i nadać naszym ustom piękny blask. Ku mojemu zdziwieniu, efekt jest lepszy niż na reklamie...

Modelka z kampanii reklamującej Superstay Powergloss (google.com)


Żadna tam modelka, usta Buntowniczki maźniętej Superstay Powergloss


Nie wiem jak Wam, ale mi zdecydowanie bardziej podoba się efekt na moich ustach - przezroczysty błyszczyk nadaje blasku i efektu tafli, natomiast kolorowy wysycha, wchłaniając się w usta. Dzięki temu na moich ustach całość trzyma się do 5 godzin! Wiadomo, nie jest to pół doby, ale jak dla mnie wynik i tak jest nieprawdopodobny, zwłaszcza, że jadłam i piłam. Kolor schodzi równomiernie, nie zostawiając plam.

Co dziwne, na opakowaniu nie ma żadnej informacji o objętości kosmetyku ani jego terminie przydatności... Wspomnę tylko, że mój odcień to 105 Beaming Blush, jeden z 16 dostępnych. 

Takie cudo kosztuje 24,99 zł. Dla jednych dużo, dla innych mało. Ja na pewno zaopatrzę się w kolejny, gdy ten się skończy. Poza tym sprawdzi się też dla zwolenniczek matowych pomadek, ponieważ kolorowa część stosowana solo zachowuje się właśnie jak matowa szminka. 

Co sądzicie o tym produkcie? Znacie inne produkty, które zadziałały jak w reklamie? A na których się zawiodłyście? Jestem bardzo ciekawa.


peace&love,
Rebellious lady

piątek, 27 lipca 2012

Buntowniczka w podróży: Zakopane

Zakopane jest jednym z miast, które znam od dzieciństwa. Jeżdżę tam bardzo często od małego - mój tata pochodzi z tamtych stron, więc przy okazji zazwyczaj odwiedzamy mieszkającą nieopodal rodzinę. Samo miasto znam na pamięć i to nie tylko tą część przeznaczoną dla turystów, ale także mniej znane miejsca. Sądzę, że gdyby ktokolwiek był tam tyle razy co ja, zapewne poznałby je równie dobrze. Dlatego też mam do Zakopanego ogromny sentyment, ale co zabawne, nie potrafię usiedzieć tam dłużej niż tydzień.

Krupówki

Oczywiście znakiem rozpoznawczym Zakopanego są Krupówki, ulica po brzegi wypełniona straganami, sklepami i starymi góralkami sprzedającymi oscypki. Z racji tego, że prawie co roku odwiedzam to miejsce, widziałam, jak zmieniło się na przełomie lat. Powoli w miejsce nieutrzymujących się knajp i sklepów powstawały sieciówki, takie jak Cropp czy Reporter, restauracje fast food, jak McDonald, a straganiarze zaczęli sprzedawać chińskie zabawki, takie jak piszczące pieski. Mimo tej nagonki na zarabianie na turystach Krupówki nie straciły na atmosferze, której nie da się chyba do niczego porównać. Kto był, ten wie.

Przykładowy sklep/stragan na Krupówkach

Nie bez przyczyny umieściłam to zdjęcie - jest to dowód na to, że można tam kupić WSZYSTKO. Tak, wszystko. Od flagi Grecji, kolorowej peruki, kapci, masażera do głowy, biżuterii, butów, koszuli z napisem "Córunia tatunia", aż do wszelkiej maści przypinek, naszywek, torebek, wuwuzeli i glanów (które kupiłam). Tak więc nie radzę kierować się zasadą "Jeśli czegoś nie masz, to znaczy, że musisz to kupić", bo w tym przypadku nie dalibyście rady wpakować tego do walizki. A nawet pięciu walizek.



W Zakopanem nie można zwrócić uwagi na wszędobylskie powozy z końmi. Cieszą oko i dają się głaskać (konie oczywiście, nie powozy), a nawet można zrobić sobie z nimi zdjęcie za drobną opłatą. Nie ukrywam również, że taka przejażdżka jest frajdą dla dzieci, jak i dorosłych, jednak zanim wsiądziemy na powóz warto trzymać się 2 zasad. Po pierwsze: popatrz na konia. Czy jest pobity? Za chudy? Nie został przykryty derką w trakcie odpoczynku? Nie dobrze. Przecież chyba nie chcesz płacić komuś, kto nie dba o swojego konia. Po drugie: targuj się. Zamiast 50 zł możesz zapłacić nawet 30, pod warunkiem, że umiesz się targować. Oczywiście nie wolno przesadzać, bo w końcu oni z tego się utrzymują.



Czymś, czego warto spróbować, jest oscypek. Prawdziwy zakopiański oscypek to niezwykły rarytas dla miłośników sera (czyli dla mnie też). Od wyboru do koloru - mocniej lub słabiej wędzone, z krowiego, koziego mleka. Warto poznać smak nawet dla stwierdzenia, że nie jest dla ciebie.
Bundz natomiast to twaróg, który możemy zakupić w dwóch wariantach: słodkim i słonym. Zdecydowanie polecam słodki, jest o wiele lepszy.

Schronisko na Hali Kondratowej

Nie zapominajmy jednak, że Zakopane to przede wszystkim baza wypadowa gór. Gratka dla miłośników chodzenia, wspinania się i aktywnego trybu życia, ale też fotografów, malarzy i artystów. Myślę, że piękne widoki są warte trochę poświęcenia i spalenia kilku kalorii.



Oprócz cudownych gór z pięknymi widokami jest również góra typowo turystyczna - Gubałówka. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy po dotarciu na górę zobaczyłam jedno wielkie targowisko... Grille, stragany, knajpy, tłok. Nawet koszula tak przesiąkła mi gubałówkowym dymem, że przez cały tydzień pobytu go czułam. Można wejść i zobaczyć, ale górą z prawdziwego zdarzenia tego bym nie nazwała. Nie mam stamtąd żadnych zdjęć, może to i dobrze. 

Na koniec mogę jeszcze jedynie dodać, że wszystkim otwartym na kulturę polecam Teatr Witkacego - niesamowite przeżycie, spektakle inne od innych. Watro wydać trochę na bilety, bo nigdzie indziej nie doświadczymy takiej atmosfery - atmosfery zakopiańskiego humoru.

Jestem ciekawa, jakie doświadczenia Wy przywieźliście z Zakopanego lub innych górskich miast :)


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 16 lipca 2012

Fantasy Fire

Ten lakier podobał mi się od dawna, jednak cena skutecznie mnie odstraszała. Więc gdy zobaczyłam, że wszystkie lakiery zostały przecenione na 14,90 zł, doszłam do wniosku, że to znak by wreszcie wylądował w mojej kolekcji. Panie i panowie, oto osławiony już w lakierowych kręgach Fantasy Fire od Max Factor.




1. Dostępność - 1 (dostępny w Super Pharm i Rossmanie)
2. Cena - 0 (regularna cena to 17,99 zł)
3. Kolor - 1 (niesamowity i niespotykany)
4. Aplikacja - 1 (standardowa)
5. Pędzelek - 1 (zwyczajny)
6. Krycie - 0 (beznadziejne, na zdjęciu 4 warstwy)
7. Wysychanie - 1 (szybkie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 1 (aż cztery dni!)
10. Zmywanie - 1 (w normie)
 
Moja ocena: 8/10
 
 
Choć ma wiele minusów takich jak wysoka cena i słabe krycie, to jestem w stanie mu to wybaczyć, ponieważ ma niesamowity kolor i schnie błyskawicznie. Pięknie się mieni, fiolet przyjmuje różne odcienie (od niebieskiego do głębokiej śliwki), a drobinki w zależności od światła mienią się na złoto, różowo lub zielono. Ciężko to uchwycić na zdjęciach, miałam z nim naprawdę duży problem przy robieniu zdjęć. 

Na pewno spróbuję nałożyć go na czarny lakier, bo coś czuję, że może z tego wyjść dobre połączenie.
 
PS Ci, którzy śledzą mnie na Twitterze wiedzą, że aktualnie wypoczywam w Zakopanem. Po powrocie postaram się opisać mój pobyt tutaj, a jak na razie przesyłam pozdrowienia znad gór! :)


peace&love,
Rebellious lady

piątek, 13 lipca 2012

Cudo w pudełeczku

Historia tego różu jest długa i skomplikowania niczym odcinek "Mody na Sukces". Pierwszy raz zobaczyłam go na zdjęciach promocyjnych i od razu włączył mi się instynkt łowczy. Więc kiedy miesiąc później zobaczyłam pełen stand z cudowną limitowanką Catrice Revoltaire, serce zabiło mi mocniej. Okazało się jednak, że chwilowo nie mogłam go kupić. A gdy już po niego wróciłam po cieniowanych różach nie było ani śladu... Na szczęście parę dni później stand został uzupełniony (sama nie wiem jakim cudem), więc bez wahania go chwyciłam. I nie żałuję.



Róż jest po prostu cudowny - zaczynając od opakowania, na zawartości kończąc. Będzie pasował zarówno bardzo bladej, jak i opalonej cerze. Więc jeśli jeszcze gdzieś go dorwiecie, kupujcie bez namysłu! Zdecydowanie warto.



Dzięki cieniowaniu można "wybierać" kolor, jaki nałożymy na policzki. Można też nakładać osobno jaśniejszą część jako rozświetlacz i ciemniejszą jako róż. Jednak moim zdaniem najładniej wygląda zmieszany - róż z nutą brzoskwini i maleńkimi drobinkami, które pięknie podkreślają policzki (i na szczęście nie mają nic wspólnego z tandetnym brokatem).



Co prawda nie jest to typowa recenzja, ale chciałam się z Wami podzielić moim zdaniem na temat tego cuda, zwłaszcza, że niedługo nie będzie już możliwości jego kupna.

Macie coś z tej edycji? A może nic Wam się nie spodobało? Piszcie!


peace&love,
Rebellious lady

wtorek, 10 lipca 2012

Trening w dobrej sprawie

Dziś trochę inny temat niż zazwyczaj - będzie trochę o pomaganiu. Bardzo lubię brać udział w różnych akcjach charytatywnych takich jak WOŚP (jako wolontariusz), ponieważ mam wtedy uczucie, że naprawdę komuś pomogłam. Często wspieram też protesty przeciw znęcaniu się nad zwierzętami czy hodowaniu ich na futra. Trochę inne podejście mam do akcji typu Pajacyk - co prawda staram się pamiętać i klikać, ale mam wrażenie, że to nic nie dało, choć zapewne tak nie jest. Po prostu preferuję pomaganie bezpośrednie.

Nie piszę tego, żeby się pochwalić, o nie. Chciałam po prostu nawiązać do różnych sposobów pomagania tym, którzy tej pomocy potrzebują. Dlaczego? Ponieważ w związku z Olimpiadą pojawiła się aplikacja Samsung Hope Relay, która pozwala nam nieść właśnie taką pomoc. Wystarczy zainstalować aplikację na telefon oraz podać swoje dane osobowe i włączyć usługi lokalizacji, a następnie po prostu się ruszać! Wystarczy, że przejdziesz, przebiegniesz bądź przejedziesz na rowerze, a za każdy kilometr zostanie przekazana złotówka na wakacje dla dzieci z SOS Wioski Dziecięce. Aplikacja jest darmowa i można ją pobrać na smartfony z oprogramowaniem iOS, Android i BADA.



Co prawda teoretycznie można zebrać tylko 1 zł dziennie, ale w moim przypadku taką kwotę "zarobiłam" pierwszego dnia, a w następnych każdy kilometr dawał kolejną złotówkę. Mam nadzieję, że to nie jest błąd i właśnie tyle zostanie przekazane.

Ja uwielbiam jeździć na rowerze, a ta aplikacja zmotywowała mnie jeszcze do większego wysiłku. Akcja trwa do końca Olimpiady, więc czas się ruszyć! Dziewczyny, do boju! A jeżeli już pomagacie, dajcie znać, ile już zebrałyście!


peace&love,
Rebellious lady

środa, 4 lipca 2012

Mohito

Ten lakier wygrałam w konkursie na nazwę dla nowych lakierów z edycji letniej. Colour Alike 168 z serii Q nazwałam Mohito, ponieważ skojarzył mi się z moim ulubionym wakacyjnym napojem. Niestety, na stronie producenta nie oznaczono żadnej z nazw, nie wiem dlaczego. Mam nadzieję, że szybko się zmieni.




1. Dostępność - 0 (można go kupić jedynie na stronie sklep.barbra.pl)
2. Cena - 1 (10,99 zł za 12 ml)
3. Kolor - 1 (cuuuuuuuudownyyyyyyy *_*)
4. Aplikacja - 1 (standardowa)
5. Pędzelek - 1 (lekko spłaszczony, wygodny)
6. Krycie - 1 standardowe 2 warstwy)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 1 (dwa, trzy dni bez odprysków)
10. Zmywanie - 1 (szybkie, łatwe i przyjemne)

Moja ocena: 9/10


Ten kolor jest po prostu prze-pię-kny! Nie sugerujcie się zdjęciem na stronie internetowej, ponieważ w ogóle nie oddaje cudowności tego odcienia. Zdecydowany nr 1 na lato (i nie tylko).
Dowodem na jego piękno jest fakt, że moja mama, która ulubiła sobie czerwienie i brązy, pomalowała paznokcie właśnie nim i bardzo jej się podoba.


Jest to mój pierwszy lakier od Colour Alike i szczerze mówiąc mam ochotę na więcej. Które odcienie polecacie?


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 2 lipca 2012

Koronka na paznokcie

Ostatnio chciałam zafundować moim paznokciom trochę luksusu, czyli ozdobić je jakoś szykowniej niż na co dzień. Zdecydowałam się na żelowe naklejki z Essence - od dawna się im przyglądałam, a że trafiła się okazja, postanowiłam je przetestować.




Naklejki kosztowały około 9 zł, więc zdecydowanie mniej niż wizyta w salonie piękności. Według producenta miały być również banalnie łatwe i szybkie w obsłudze. Do wyboru jest kilka wzorów, a jeden z nich bardzo kojarzy mi się z okładką płyty "Riot" zespołu Paramore :)

Niestety nakładanie naklejek nie należało do najprzyjemniejszych czynności - choć dociskałam je mocno, brzegi odklejały się, a docinanie nie było tak łatwe, jak się spodziewałam. I choć efekt końcowy osiągnięty z wielkim trudem mi się spodobał, to nie był to koniec kłopotów.



Naklejki, choć dodatkowo podklejone top coat'em, po 1,5 h zaczęły się przesuwać, a potem po prostu się odczepiać... Po 4 godzinach imprezy  już 5 na 10 naklejek zaginęło w akcji... Na szczęście oprócz mnie nikt się nie zorientował, ale czułam się jakbym co najmniej obgryzła sobie lakier. Fuj.

Podsumowując, nie polecam. Lepiej już po prostu pomalować sobie paznokcie na jeden kolor i jakoś wyglądać, niż męczyć się i tracić czas z tym paskudztwem. Ponieważ w opakowaniu jest 14 naklejek, zostały mi jeszcze 4, ale szczerze mówiąc zapewne wylądują w koszu.

Jestem ciekawa, czy Wy też macie takie odczucia co do tych naklejek, a może polecacie jakieś inne?


peace&love,
Rebellious lady