poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku

Rok 2012 był dla mnie bardzo ważny. Mieszały się w nim wydarzenia radosne i dołujące, bardzo dużo również się zmieniło. Z pewnością nie był to mój najlepszy rok, ale wiele się nauczyłam. Przeprowadziłam się, dzięki czemu poznałam mnóstwo wspaniałych i inspirujących ludzi. Poznałam lepiej samą siebie i moich przyjaciół (lub ludzi, którzy ich udawali). Odwiedziłam kilka miast (m.in. Międzyzdroje, Kraków, Zakopane i oczywiście mój ukochany Poznań <3), przywożąc ze sobą niezwykłe wspomnienia. Pogłębiła się moja miłość do kawy (co z pewnością zauważyli śledzący mnie na Twitterze i Instagramie :P).




Jeśli chodzi o kosmetyki i makijaż, zdałam sobie sprawę, że czasami mniej znaczy więcej. Tak, wiem, bardzo odkrywcze... Dlatego moja kosmetyczka jest jeszcze bardziej ograniczona niż wcześniej. Owszem, nadal siedzi we mnie maniaczka kolorowych i ekstrawaganckich makijaży, ale na co dzień raczej gustuję w brązach, ewentualnie jakiś kolorowych kreskach. Odważyłam się również wreszcie na kolor na ustach, którego dotychczas unikałam. 




W 2012 bardzo rozwinęły się moje i tak marne zdolności do zdobień na paznokciach - wzięłam udział w akcji paznokciowej (przyznam się Wam, że nie dodałam ostatniego wzorku, więc jest ich tylko 9, ale ciiii...). Makijaży nie było za wiele, mimo szczerych chęci - zawsze mam problem albo z oświetleniem, albo ze znalezieniem wolnej chwili... Dlatego jednym z postanowień na 2013 jest poświęcenie blogowi jeszcze więcej czasu i uwagi, bo to, co tu robię daje, mi radość i energię!





Chciałabym Wam bardzo podziękować, że cały ten czas jesteście ze mną - zebrało się Was dość sporo, o powoli dobijamy to 500! W życiu nie spodziewałabym się, że tyle osób będzie obserwować mojego bloga... Dajecie mi siłę i wiarę w siebie, w to, co robię. W 2013 postaram się bywać tu jeszcze częściej, pisać jeszcze więcej. Dziękuję i życzę Wam (i sobie) dużo radości i miłości w nadchodzącym roku!


peace&love,
Rebellious lady

Fireworks

Wiem, wiem. Miałam mnóstwo pomysłów na makijaże sylwestrowe, niestety ostatnio czułam się tak źle, że nie mogłam się do tego zabrać. Na pocieszenie pokażę Wam moje sylwestrowe paznokcie ;)






W planach miały to być złote kwiatki na czarnym tle, jednak wyszły z tego maziajki, które przypominają mi fajerwerki. Są banalnie łatwe i ładnie się błyszczą - czego chcieć więcej? :)

Jako bazy użyłam lakieru z Miss Sporty, którego bardzo, ale to bardzo nie polecam. Ciągnie się, ma źle przycięty pędzelek... Okropieństwo. Natomiast wzorki zrobiłam przy pomocy mojej nowej miłości, lakieru Inglot 225 (recenzja TU).
A Wy jakie paznokcie będziecie miały na dzisiejszych imprezach? Czy też postawiłyście na połączeniu czerni ze złotem?

PS Jeszcze dziś na blogu ukaże się podsumowanie roku :)


peace&love,
Rebellious lady

piątek, 28 grudnia 2012

It looks like a million dollars!

NIE-ZIEM-SKI! Właśnie to pomyślałam, gdy zobaczyłam swoje paznokcie po pomalowaniu ich lakierem Inglot 225. Jest to mój najnowszy nabytek w kolekcji lakierów, a niczym Chuck Norris kopnięciem z półobrotu awansował na pierwsze miejsce w mojej prywatnej liście najpiękniejszych lakierów w całym kosmosie. Zazwyczaj wstawiam tylko jedno zdjęcie do recenzji lakieru, ale tym razem zrobię wyjątek. Na żywo wygląda jeszcze lepiej!









1. Dostępność - 1 (wyspy i sklepy Inglot)
2. Cena - 1 (20 zł za 15 ml; niby sporo, ale pojemność jest adekwatna)
3. Kolor - 2 (czy muszę coś dodawać?)
4. Aplikacja - 1 (bardzo przyjemna)
5. Pędzelek - 1 (zwykły)
6. Krycie - 1 (perfekcyjne, kryje po 1 warstwie!)
7. Wysychanie - 1 (błyskawiczne!)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 1 (trzymał się cały tydzień!)
10. Zmywanie - 1 (w normie)

Moja ocena: 11/10 :)


IDEAŁ! Malowanie paznokci to czysta przyjemność, do tego jedna warstwa daje pełne krycie, schnie błyskawicznie, no i ten kolor! Dziewczyny, na zakupy marsz, to absolutny must have każdej lakieromaniaczki! :)

Jak zapewne zauważyłyście, to już kolejny z rzędu lakier Inglota, którym się zachwycam. Tak oto na Waszych oczach z kompetnej przeciwniczki ich produktów do paznokci (bo cienie kocham od dawna) stałam się ich wielką fanką! Do tego bardzo cieszy mnie fakt, że to nasza rodzima, polska marka, która zdobywa sławę na całym świecie :)


peace&love,
Rebellious lady


czwartek, 27 grudnia 2012

Kosmetyczny Mikołaj

Przez cały rok byłam grzeczną dziewczynką (no dobra, chociaż poudawajmy, że tak było), więc przyszedł do mnie Mikołaj z wieloma prezentami. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu pokazywać wszystkiego, więc zobaczycie tylko prezenty kosmetyczne - będzie to mała zapowiedź tego, co będę testować :)

Od mojej współlokatorki dostałam paletkę z trzema kwadratowymi cieniami z Inglota i lakier do paznokci, również tej firmy. Jeśli macie wrażenie, że gdzieś na moim blogu widziałyście już podobne kolory cieni, nie mylicie się - Karolina (bo tak ma na imię) podstępnie pod moją nieobecność podpatrzyła, których odcieni używam najczęściej i kupiła bardzo zbliżone, tylko że z drobinkami :)





Lakier jest po prostu zachwycający - wystarczy na niego spojrzeć. W niedługim czasie na blogu pojawi się jego recenzja, także czekajcie cierpliwie.






A od Mikołaja-Mamy dostałam zestaw z L'Oreala - tusz Volume Million Lashes i eyeliner Super Liner  Ultra Precision. Był to strzał w 10, bo skończył mi się liner w słoiczku od Catrice i nadal szukam tuszu idealnego, a tego jeszcze nie próbowałam.






Oprócz tego dostałam jeszcze kilka naprawdę świetnych rzeczy, np. plecak z River Island od mojej siostry (jesteś najlepsza! :*). Bardzo mi się przyda, bo jest o wiele pakowniejszy (jest takie słowo w ogóle? :P) niż torebka, a jednocześnie równie ładny. Ja natomiast nawaliłam - kupiłam jej m.in. książkę J.K. Rowling "Trafny wybór", jednak okazało się, że już ją ma... To jednak nie był trafny wybór :D


Podsumowując, w tym roku dostałam bardzo trafione prezenty i z pewnością wszystkich będę używać. A co wy dostałyście? Piszcie w komentarzach i wysyłajcie mi zdjęcia na Twitterze! Jestem bardzo ciekawa :)


peace&love,
Rebellious lady



poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świąteczne paznokcie + życzenia bożonarodzeniowe

Hoł, hoł, hoł! Przybywam dziś do Was w pełni bożonarodzeniowym nastroju! Planowałam więcej przedświątecznych notek, ale wkręciłam się w lepienie pierogów i uszek, pieczenie i dekorowanie pierniczków oraz piernikowych babeczek, więc czasu na posty po prostu zabrakło. Jednakże na pewno pojawi się ich całe mnóstwo przed Sylwestrem, dlatego musicie uzbroić się w cierpliwość :)

Z racji tego, że dziś Wigilia, postanowiłam zrobić sobie coś eleganckiego na paznokciach - przy okazji to uwieczniłam, może się Wam spodoba. Pomysł podpatrzyłam na którymś z genialnych blogów, które obserwuję, ale nie mogę sobie przypomnieć... Właścicielka posta z takim zdobieniem proszona jest o zgłoszenie się w komentarzu ;)




Na paznokcie nałożyłam Essence Nude Glam w odcieniu 03 Cotton candy, a na końcówki również Essence, tylko już ze stałej kolekcji 67 Make it golden. Całość wygląda bardzo elegancko i błyszcząco :)


Jako że to moja ostatnia notka przed świętami, chciałabym Wam życzyć mnóstwa radości z tego, co robicie, szczęścia z dużych i małych rzeczy, otaczającej Was miłości i spełnienia marzeń!


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Micel od Pharmaceris

Gdzieś od początku września mam problem z gospodarką hormonalną, a co za tym idzie z niespodziankami na twarzy w zwiększonej ilości. Z doświadczenia już wiem, że nadmierne mycie i wysuszanie tylko pogarsza sprawę, więc staram się używać kosmetyków w miarę nawilżających (co niestety nie zawsze idzie w parze z właściwościami przeciwtrądzikowymi). Jakiś miesiąc temu będąc w aptece zobaczyłam ten płyn micelarny i postanowiłam spróbować. Co z tego wyszło?





Płyn micelarny do delikatnego oczyszczania i demakijażu twarzy i oczu od Pharmaceris jest zamknięty w bardzo wygodnej butelce zawierającej 200 ml tego produktu. Jest ważny 9 miesięcy od otwarcia, ale przy intensywnym używaniu (2 razy dziennie) starczy na około 2 miesiące.

Dla zainteresowanych opis i skład:





Może zacznę od tego, że nie kupiłam go z myślą o zmywaniu makijażu oczu - jak dla mnie jest to bezsensowne, bo nie daje sobie z tym rady. Nie i już. Od tego mam moją niezastąpioną dwufazówkę Nivei i przy tym zostanę.

Co do demakijażu twarzy, radzi sobie bardzo dobrze. Oczywiście, nigdy nie będzie zmywał podkładu tak, jak żel, ale jest naprawdę nieźle - kiedy mam dzień leniwca, pozwalam sobie na użycie tylko tego kosmetyku i nie zawodzi mnie.Mam również wrażenie, że delikatnie nawilża, a nie wysusza moją skórę jak inne toniki i tym podobne. Prawie nie ma zapachu, a im mniej konserwantów i innych dodatków, tym lepiej. 

Generalnie bardzo przypadł mi do gustu i gdy skończy mi się ta butelka, wiem, że prędzej czy późnej wróci do mnie nowa ;)

To już kolejny dobry produkt od Pharmaceris - czy Wy macie swoich ulubieńców tej firmy?


peace&love,
Rebellious lady


sobota, 15 grudnia 2012

Niczym guma balonowa

Należę do tej grupy dziewczyn, które wolą błyszczyki od szminek. Nie wynika to jednak z mojego uprzedzenia, wręcz przeciwnie - potrafię godzinami maziać się testerami najróżniejszych odcieni pomadek i zachwycać się ich konsystencją. Mój problem polega na tym, że za każdym razem, kiedy szminka wyląduje na moich ustach, czuję się jak klaun. Dlaczego? Pojęcia nie mam. 

Jednak przy okazji wielkiej promocji na kolorówkę w Rossmanie postanowiłam znaleźć taki produkt, który pozwoli mi się jakoś oswoić i może przyzwyczaić... Sama nie wiem. Ale na szczęście skończyło się to happy endem, bo wylądował u mnie produkt, który pokochałam. Oto pomadka Maybelline Color Sensational w odcieniu 140 Juicy Bublegum.




Jak widać na załączonym obrazku, od kiedy ją kupiłam poszła w ruch i cały czas noszę ją w torebce (czyt. używam codziennie), więc zużycie jest już widoczne.

Bardzo lubię to opakowanie - choć plastikowe, jest dość trwałe, nie otwiera się samo, a ponad to mieni się pod światło! Sama szminka jest bardzo kremowa i nawilżająca. Można ją nosić na dwa sposoby: albo delikatnie wklepać palcem dla lekkiego efektu, albo nałożyć normalnie dla uzyskania pełnego koloru. Na dzień wolę raczej tą pierwszą wersję, choć i druga bardzo mi się podoba.




Tu efekt bardziej delikatny, taki jak noszę na co dzień.

Oczywiście, żeby szminka ładnie się prezentowała, trzeba odpowiednio zadbać o usta, tzn. nawilżać je regularnie i co jakiś czas peelingować. Sama w sobie nie podkreśla suchych skórek ani nie wysusza, ale jeśli nasze wargi są w złej kondycji, to nie możemy zrzucać winy na pomadkę. Bardzo polubiłam się z tym produktem i mam nadzieję, że pomoże mi jakoś przełamać złą passę moich poprzednich szminek :)

PS Przepraszam, że ostatnio dużo mnie nie ma, ale aktualnie piszę pracę naukową, która mnie dogłębnie pochłania, czy tego chcę, czy nie. Pociesza mnie myśl o nadchodzących świętach, wtedy będę miała mnóstwo czasu dla mojej rodziny i oczywiście dla Was!


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 8 grudnia 2012

Step by step: Natural beauty

Wiem, że dawno nic dla Was nie malowałam, ale niestety zdjęcia mogę robić tylko w weekendy i tylko gdy znajdę na to czas... Właśnie dlatego ostatnio pojawia się więcej recenzji niż postów makijażowo-kolorówkowych. W ten weekend udało mi się znaleźć dosłownie 15 minut, więc wpadłam na pomysł, by zmalować dla Was makijaż, który wykonuję często, gdy mam mało czasu (czytaj: gdy nie mogę się zwlec z łóżka i potem jak szalona robię wszystko, żeby się nie spóźnić). Taki make-up wygląda też dobrze na niewyspanych oczach (ręka w górę, kto ostatnio śpi po kilka godzin...). W skrócie: szybko, ładnie i naturalnie :)






No to lecimy od początku :)

Najpierw nakładam na twarz podkład i zakrywam cienie pod oczami (Pharmacers F, odcień Ivory). Następnie przyciemniam brwi ciemnym, matowym brązem (Inglot 363 Matte) i układam je za pomocą odżywki do brwi i rzęs (Miss Sporty, Just Clear Mascara). Na całą powiekę nakładam bazę pod cienie (Hean, Stay On Base).






Wzdłuż linii załamania powieki rozcieram ciepły, karmelowy odcień brązu (Inglot 357 Matte). Na całą ruchomą powiekę nakładam matową kość słoniową (Inglot 353 Matte).






Następnie dolną powiekę podkreślam ciemnym, zimnym odcieniem brązu (Inglot 363 Matte). Aby otworzyć optycznie oko nakładam jasny cień w kremie na linię wodną (Essence Ballerina Backstage, 01 Dance the Swan Lake) - niestety aparat tego nie wychwycił...






Teraz wystarczy narysować kreskę (Catrice Gel Eye Liner) i wytuszować rzęsy (Max Factor 2000 Calorie). Gotowe!




Oczywiście w wersji na leniwca totalnego kreska występuje u mnie bez jaskółki ;)


Jak zawsze mam nadzieję, że moja propozycja przypadła Wam do gustu. A ja już zacieram łapki, bo nadchodzi okres świąteczno-sylwestrowy, milion makijaży mam już w głowie... Oby starczyło mi czasu, aby kilka pomysłów dla Was zrealizować!

PS Ostatnio u mnie praca wre, więc nie zawsze mam czas na bloga, ale przypominam, że możecie mnie  śledzić na Twitterze (tam bywam najczęściej), ostatnio również na MakeUp Bee (tam jestem czasami) oraz na Instagramie (tam bywam najrzadziej) :P


peace&love,
Rebellious lady


wtorek, 4 grudnia 2012

Essie Good to Go - warto?

Kiedyś nie przywiązywałam dużej wagi do top coat'ów (tu wielki okrzyk zdumnienia blogerek paznokciowych :P). Po prostu używałam lakieru bezbarwnego pod i na lakier. Później ewoluował on w odżywkę do paznokci. Teraz ewolucja zmierza ku top coatom właśnie, a właściwie poszukiwaniu tego idealnego, po którym lakier pięknie się błyszczy, szybko schnie i długo się trzyma. Wypróbowałam większość topów od Essence i żaden nie spodobał mi się na tyle, żeby zaprzestać moje poszukiwania. Kolejny był top od Catrice - zostawiał piękny połysk, ale nie przyspieszał schnięcia. Z wielką nadzieją więc sięgnęłam po klasykę - Essie Good to Go. Jakie są moje wrażenia?




Jest wart każdego wydanego grosza! Po pierwszym użyciu nie mogłam uwierzyć, że w 2 minuty moje paznokcie były suche, a po ok. 7 minutach mogłam już normalnie wykonywać czynności bez obaw o lakier! Do tego dochodzi piękny błysk - paznokcie wyglądają jak z reklamy... Do tego przedłuża trwałość manicuru o jakieś 2 dni, dla mnie jest to bardzo długo.

Do tego jest bardzo wydajny - stan widoczny na zdjęciu to zużycie po prawie 3 miesiącach używania! Mam nadzieję, że nie zmieni się jego konsystencja i do końca będzie się świetnie spisywał.

Wiem, że dla niektórych dziewczyn wydanie ok. 35 zł na taki produkt, ale jestem żywym przykładem, że to naprawdę nie opłaca - jeszcze kilka miesięcy temu pukałam się w głowę, przechodząc koło szafy Essie (dostępne w Super Pharmach), a teraz podziwiam to cudeńko i oszczędzam czas. Zero odbitej pościeli! Zero śladów palców na lakierze! Sądzę, że naprawdę warto.


Mam do Was pytanie związane z Essie - zawsze, gdy oglądam lakiery w szafie Super Pharm, to mam wrażenie, że zaraz wykipią z tych buteleczek... A takie długie przetrzymywanie w cieple na pewno im nie służy. Jakie macie z nimi doświadczenia? I jakieś porównanie np. z egzemplarzami ze sklepów internetowych?


peace&love,
Rebellious lady 


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Wyniki jesiennego rozdania!

Uwaga, uwaga - dziś wielki dzień. Wszem i wobec ogłaszam wyniki jesiennego rozdania :)
Bez zbędnego przeciągania, chciałabym podziękować wszystkim za zgłoszenie się i napisanie kilku słów. Mimo że chciałabym obdarować Was wszystkie, nagroda jest tylko dla jednej. Tą szczęściarą jest...


DIY craft!




Gratuluję! Postaram się skontaktować z Tobą w ciągu najbliższych dni. Mam nadzieję, że reszta dziewczyn nie poczuje się ominięta, ponieważ staram się robić rozdania i konkursy jak najczęściej tylko mogę. Tak więc miejcie oczy szeroko otwarte! :)


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 2 grudnia 2012

Fioletowy ideał

Niedawno wspominałam o tym, że przekonałam się do lakierów Inglot. Teraz z przyjemnością mogę dodać, że trafiły do czołówki moich ulubionych firm lakierowych. Dziś przedstawiam Wam kolejną sztukę, którą dostałam od mojej kuzynki (muak! :*) i kompletnie oszalałam na jego punkcie! Oto piękny, żywy fiolet Inglot 947.





1. Dostępność - 1 (wyspy i sklepy Inglot)
2. Cena - 1 (20 zł za 15 ml; niby sporo, ale pojemność jest adekwatna)
3. Kolor - 1 (żywy, ciepły fiolet)
4. Aplikacja - 1 (bardzo przyjemna dzięki świetnej konsystencji)
5. Pędzelek - 1 (zwykły)
6. Krycie - 1 (w normie, 2 warstwy)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 1 (cztery, pięć dni!)
10. Zmywanie - 1 (w normie)

Moja ocena: 10/10

Ten lakier stał się jednym z moich ulubieńców, bardzo często gości na moich paznokciach i kolekcjonuje komplementy. Polecam go wszystkim nieprzekonanym do lakierów tej firmy, bo trzeba spróbować na własnych paznokciach, żeby zrozumieć ;)
Przepraszam za lekko starte końcówki, ale miałam go na sobie już 3 dzień, więc i tak trzymał się wyśmienicie :)

PS Jutro pojawią się wyniki rozdania, bądźcie cierpliwe!


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 25 listopada 2012

Trendsetter? Nie, dziękuję...

Wiem, że ten błyszczyk nie jest żadną nowością, a wręcz przeciwnie - nie jestem nawet pewna, czy ten odcień jest jeszcze dostępny po kilku zmianach w szafach Essence. Kupiłam go chyba wiosną tego roku zauroczona zapachem, kolorem i niezwykłym aplikatorem. Trendsetter miał mi wyznaczać nowe trendy w makijażu, gdyż rzadko podkreślam usta mocniejszym odcieniem, a wylądował na mojej czarnej liście. Modowa policja - brać go!




Błyszczyk Essence z serii Stay with me zamknięty jest w grubym plastikowym opakowaniu i mieści 4 ml. Jest ważny 12 miesięcy i nosi jakże nietrafną nazwę Trendsetter. Co do aplikatora - jest zwężony na środku i ma dopasowywać się do kształtu ust. W rzeczywistości błyszczyk przy nakładaniu wychodził poza kontur ust i nie była to wina moich zdolności manualnych.

Sama konsystencja jest dla mnie nie do zniesienia - produkt rozkłada się na ustach bardzo nierównomiernie, nawet przy małej ilości. Zbiera się i tworzy plamy, po prostu masakra (nie mylić z maskarą :P). Do tego błyszczyk jest bardzo gęsty i lepi się... Nawet nie robiłam zdjęcia na ustach, do wygląda to źle. Bardzo źle.




Same widzicie na załączonym obrazku, że nawet po przyklepaniu palcem efekt nadal jest nierównomierny. I choć kolor skradł moje serce, Trendsetter raczej nie zagości ponownie na moich ustach. Robiłam kilka podejść i wszystkie kończyły się klapą. 

Czytałam, że jaśniejsze kolory cieszą się powodzeniem - macie, znacie, lubicie?



peace&love,
Rebellious lady


sobota, 24 listopada 2012

Przypominajka + zmiany

Po pierwsze, przypominam, że do końca mojego jesiennego rozdania jeszcze tylko tydzień, więc wszyscy szybko klikają tu - KLIK! i piszą komentarz ze zgłoszeniem. Na razie o dziwo jest stosunkowo mało chętnych, bo zawsze około setka z Was chciała dostać ode mnie prezent, a tu taka piękna biżuteria i lakiery do wygrania... ;)




Po drugie, jak zapewne zauważyliście, postanowiłam trochę odświeżyć wygląd bloga. Kocham motyw czaszki, więc idealnie wpasował się w moje klimaty. Co o niej sądzicie? Podoba się Wam nowy nagłówek? Jestem bardzo ciekawa! Trochę się napracowałam i przyznam szczerze, że jestem z niego dumna :)




peace&love,
Rebellious lady


wtorek, 20 listopada 2012

Limitowana przyjemność

Dziś zrobiłam małą rundkę po centrum handlowym w poszukiwaniu kilku rzeczy dla mnie i mojej siostry, przy okazji wpadłam do Yves Rocher. Chyba jeszcze nigdy nie miałam żadnego produktu tej firmy (sama nie wiem, dlaczego...), ale tym razem nie wyszłam w pustymi rękami. W moje łapki wpadła limitowana woda toaletowa Pieczone jabłko w karmelu. Ponieważ nie było testera (zapach poznałam przez żel pod prysznic), wzięłam wersję 20 mililitrową, a teraz zastanawiam się nad większą na zapas... Woda toaletowa jest słodka, ale nie dusząca i dość intensywna jak na tego typu produkt. Tak więc jeśli jesteście zainteresowane lepiej się pospieszcie, bo to przyjemność limitowana ;)




Przepraszam za zdjęcie, robione było w warunkach polowych (z tyłu widać moje notatki <3), ale i tak iPhone się spisał :)

PS Co do zapachów - znacie może jakieś perfumy/mgiełki do ciała o zapachu kawy? Od dawna szukam czegoś takiego.


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 19 listopada 2012

Coś na rozluźnienie

Wiem, że dla wielu z Was poniedziałek to znienawidzony dzień. Ja może nie kocham poniedziałków, ale też nie żywię do nich jakiejś szczególnej nienawiści - chyba dlatego, że przez weekend się wysypiam i na początku tygodnia mam naładowane akumulatory. Jednak dla tych, którzy czują się zmęczeni już dziś, przygotowałam zestawienie śmiesznych słów kluczowych, które w magiczny sposób przyciągnęły tu trochę osób ;)



Plastikowe opakowania do czego - nie mam pojęcia... Jakieś pomysły? :P
Oponka na brzuchu - ejj, ja i moja oponka czujemy się obrażone ;_;



Si- jak si- jest leniem - zagadka stulecia. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? 
Cieńi duochrome - jakaś innowacja, jeszcze żadnego cieńia w mojej kolekcji nie posiadam ;)


Pytanie do blogerek - jakie najśmieszniejsze rzeczy znalazłyście w swoich wyszukiwanych słowach kluczowych?

PS Zagadką są dla mnie również piękne stopy, gdyż nigdy żadnych stóp nie umieszczałam w postach :P


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 17 listopada 2012

The Body Shop - ostatnie zakupy

Dziewczyny obserwujące mnie na Twitterze (serdecznie zapraszam!) wiedzą, że ostatnio pozwoliłam sobie na małe co nieco z The Body Shop. Planowałam zaopatrzyć się w coś ze świątecznej edycji limitowanej (opisy i opakowania kusiły!), ale niestety, żaden z zapachów nie przypadł mi do gustu... Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że pachniały trochę chemiczne, jak na mój nos. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok serii z olejkiem z drzewa herbacianego, działającego antybakteryjnie i przeciwtrądzikowo, jednocześnie nie wysuszając cery. Nie wiedziałam, jak na takie produkty zareaguje moja skóra, więc na początek kupiłam zestaw miniaturek, które zapakowane są w bardzo poręczną kosmetyczkę.




A tak prezentują się z bliska:
- żel do twarzy
- tonik
- balsam do twarzy na dzień
- olejek z drzewa herbacianego



Nie będę za bardzo ich opisywać, ponieważ do wykończeniu miniaturek (jedynie olejek jest w pełnej wersji) planuję napisać oddzielną recenzję. Dodam tylko, że pachną bardzo charakterystycznie, trochę mentolowo-aloesowo. 

W oko wpadł mi też błyszczyk z nowej, owocowej serii TBS. Wybrałam wersję brzoskwiniową, bo ma cudowny zapach i rozjaśnia usta prawie niewidocznymi drobinkami, dając efekt pożądanej tafli. Produkt należy do tych z kategorii gęste, więc na pewno nie wszystkim będzie pasowała jego konsystencja. Jednak nałożony w małej ilości świetnie nawilża i długo się utrzymuje.



I na ręku:



A czy Wam podobają się zapachy ze świątecznej edycji The Body Shop? I czy macie produkty z serii z olejkiem herbacianym? Piszcie!

PS Przypominam o jesiennym rozdaniu (KLIK)! Wystarczy napisać komentarz, żeby zgarnąć nagrody :)

peace&love,
Rebellious lady

środa, 14 listopada 2012

Kalorie dla rzęs

Miałam różne tusze do rzęs - od najtańszych typu Essence Multi Action, aż po te droższe, np. L'Oreal Telescopic (najlepszy pod słońcem, mój ulubieniec). Często je zmieniam, bo chętnie poznaję nowości i odkrywam perełki, ale czasem lubię wrócić do klasyków. Należy do nich m.in. Max Factor 2000 Calorie. Jesteście ciekawe, co o nim sądzę? Zapraszam do lektury.

Tusz ma standardowe opakowanie, na którym znajdziemy informacje o pojemności (6 ml), okresie przydatności (6 miesięcy), producencie i dystrybutorze. Mój egzemplarz jest w wersji wodoodpornej i odcieniu Rich Black.




Szczoteczka jest klasyczna, z włosia - nie silikonowa, jak w większości nowych propozycji średnio drogich marek. Nakłada produkt równomiernie, choć nie od razu chwyta wszystkie rzęsy, ale po kilku użyciach będziemy wiedziały, jak nią manewrować.

Co do konsystencji, to świeżo po otwarciu jest dość rzadka, najlepiej zaczyna działać po przeleżeniu ok. miesiąca. Nie jest to dla mnie wielkim problemem, ponieważ nowy tusz kupuję, gdy zaczyna mi się kończyć stary, a nie w chwili, gdy wyrzucam zużyte już opakowanie.

I najważniejsze - czy tusz jest naprawdę wodoodporny? Jeśli złapie nas deszcz, nie będziemy wyglądały jak pandy, ale nie nazwałabym tego wodoodpornością... Mimo tego dobrze trzyma się przez cały dzień (ok. 10 h), czasami parę kropek odbije się na dolnej powiece, jeżeli nie przypudrujemy korektora pod oczy.

Jeszcze jedno: tusz prawie nie ma zapachu. Wiem, że nie jest to szczególnie ważne, ale nie lubię używać śmierdzących produktów.

Podsumowując, jest to dobry i godny polecenia kosmetyk, mimo że nie jest ideałem. Jestem pewna, że jeśli dorwę go na promocji, kupię go ponownie.

Jakie są Wasze ulubione tusze? Jestem bardzo ciekawa, co mi polecicie, ponieważ szukam tańszego odpowiednika L'Oreal Telescopic :)


PS Od niedawna możecie czytać moje artykuły na portalu obcas.pl - serdecznie zapraszam!

peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 12 listopada 2012

Jesienne ROZDANIE!

Kochani, mam dla Was małą niespodziankę. Ponieważ jest Was już spora sumka i chętnie komentujecie moje poczynania na tymże blogu, zasługujecie na PREZENT! Każdy z osobna ma takie same szanse, niestety nie jestem wstanie kupić tylu kosmetyków, aby wszyscy coś dostali. I wiem także, że nie wszyscy są utalentowani i/lub boją się brać udział w konkursach (a ostatnio organizowałam konkurs), więc tym razem coś łatwego, prostego i przyjemnego. Ale najpierw to, na co wszyscy czekają, czyli nagrody!





W skład nagrody wchodzą:




Dwa lakiery z nowej serii Essence Colour&Go:
- 124 Wanna say hello (brąz)
- 123 1000 miles away (beż)





Krem do rąk LoveLiness o cudownym (!) zapachu jabłka z cynamonem (pachnie jak wedlowska czekolada z suszonymi jabłkami i ciasteczkami)





I to, co sroki lubią najbardziej - biżuteria! Pierścionek na dwa palce "sówka" i żmija na ucho :) Niezwykle efektowna, a wystarczy zwykła dziurka. Wygląda to mniej więcej tak (dla przykładu mój ukochany smok):



Do tego wygrany otrzyma ode mnie zestaw wielu próbek-niespodzianek (m.in. odlewki limitowanych produktów Essence oraz próbki kremów znanych i drogich firm).


A teraz trochę zasad. Co trzeba zrobić, aby wziąć udział w moim rozdaniu?
- być publicznym obserwatorem mojego bloga
- zostawić komentarz przy tym poście - podać w nim nick, pod jakim obserwujesz, mail oraz odpowiedź na pytanie:

                                                Jak radzisz sobie z jesienną chandrą?


Co można zrobić, aby zwiększyć swoje szanse?
- obserwować mnie na Twitterze (i przy komentarzu oczywiście to zaznaczyć i podać swój twitterowy nick)
- dotychczasowi obserwatorzy mają ode mnie po jednym losie za free :)

Rozdanie trwa do 30 listopada. Mam nadzieję, że nagrody Wam się spodobały i licznie weźmiecie udział w rozdaniu. Życzę powodzenia i... czas start!



peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 5 listopada 2012

Buntowniczka okularnica, czyli cud nad Odrą

Zacznę od tego, że nigdy nie lubiłam okularów. Wadę wzroku mam od najmłodszych lat i robiłam wszystko, byleby ich nie nosić. Bo swędział nos, bo jakoś tak dziwnie ciężko, bo nie można się przyzwyczaić... No i przecież ja w okularach?! Okropność! Tak więc okulary przeleżały kilka dobrych lat w szufladzie, a ja się męczyłam, wysilałam i mrużyłam oczy.
Potem nastała era soczewek. Po pierwszym razie zakładania ich przez 30 minut pokochałam je od razu, bo czułam się, jakbym zmieniła stary telewizor na najnowszy full HD (krótkowzroczni znają to uczucie). I choć czasem szczypały oczy czy wyschły od nadmiernego noszenia (zdarza się, jak się jest leniem :P), to nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mogłabym z nich zrezygnować na dłużej. Aż do teraz.



Pewnie znajdą się wśród tłumu głosy: "O nieee... Kolejna o tych okularach..." Jednak sądzę, że mam inny punkt widzenia niż reszta blogerek, ponieważ szczerze i roztwarcie przyznaję, że zamawiając model byłam nastawiona negatywnie: przecież to plastik, do tego okulary są w niskich cenach, pewnie tandeta. I na szczęście się myliłam.

Paczka została wysłana kurierem z Ameryki, ponieważ tam ma swoją siedzibę internetowy sklep Firmoo. Dzięki obserwacji paczki możemy sprawdzić, gdzie podziewa się nasza przesyłka - przydatne dla niecierpliwych :)

Sama paczuszka zawiera okulary, etui z irchą, woreczek i zestaw majsterkowicza, które niestety nie załapały się na zdjęcie (robione w warunkach polowych). Bardzo ciekawym pomysłem było dołączenie ostatniego z wymienionych elementów, czyli małego śrubokręta i zapasowej śrubki, możemy być spokojne o nasze okulary.

Co do samych okularów, to jestem niesamowicie zaskoczona. Pasują do mnie w 100% (mają panterkowy wzór, czyli cała ja), są lekkie i wcale nie tandetne. Noszą się świetnie, po tygodniu byłam tak do nich przyzwyczajona, że dziwnie było ich nie mieć na sobie. Do tego zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie zostać w nich na dłużej... Cud, cud nad Odrą! :)

Tam, ta-dam! Oto Buntowniczka okularnica :)




Szczerze polecam ten sklep i na pewno polecę go wszystkim moim znajomym. Tym bardziej, że są często różne przeceny i darmowa przesyłka, wystarczy uważnie przeglądać stronę.




Jestem ciekawa, jakie są Wasze przeżycia i historie związane z okularami/soczewkami. Piszcie, chętnie poczytam! :)



peace&love,
Rebellious lady

sobota, 3 listopada 2012

Rzęsy niekoniecznie do nieba

W związku ze współpracą z internetowym sklepem KKCenterHK przetestowałam sztuczne rzęsy - wybrałam model "dzienny", nie za bardzo dramatyczny. Czy sprawdził się u mnie?




W kartonowym, czarnym pudełku otrzymujemy 10 identycznych par rzęs, które są przymocowane w bardzo dziwny sposób, tzn. ich końcówki wetknięte są w małe dziurki. Aby wyjąc rzęsy, trzeba po prostu za nie pociągnąć. Ma to swój minus, bo raz wyjęte rzęsy teoretycznie nie nadają się do ponownego użytku (choć tak naprawdę jeśli zajdziemy dla nich inne mieszkanko, to możemy użyć ich kilka razy).

Po wyjęciu rzęsy trzeba oczywiście przyciąć do naszego rozmiaru oka. Są dość elastyczne, więc dobrze dopasowują się do kształtu powieki, choć trzeba im trochę pomóc.

Teraz najważniejsze, czy to, jak wyglądają na oku. Otóż okazało się, że... sztuczne rzęsy są mniej więcej długości moich prawdziwych! Aż nie chciało mi się w to wierzyć, jak je przykleiłam. Wiedziałam, że natura obdarzyła mnie dość długimi rzęsami, ale sądziłam, że te sztuczne będą jeszcze dłuższe. No cóż. W związku z powyższym produkt ten po prostu zagęszcza, a nie wydłuża (w moim przypadku, oczywiście!).



Sądzę, że dziewczynom, które nie mają naturalnie bujnych rzęs, ten model przypadnie do gustu (KLIK!). Ja natomiast oddam rzęsy mojej mamie, powinny się jej spodobać :)




Chciałabym bardzo podziękować firmie KKCenterHK za przyjemny kontakt i owocną współpracę, a Was zachęcić do zajrzenia na stronę - mają różne ciekawe kosmetyki rodem z Hong Kongu! :)


peace&love,
Rebellious lady

środa, 31 października 2012

Shining like a star!

Dziś kolejny lakier Color Club z zestawu, który kupiłam latem w TK Maxxie. Sama nie wiem, dlaczego tyle musiał postać, zanim się do niego dobrałam... Świetny, niespotykany brokat, który widać już z daleka :)





W przypadku brokatów ciężko określić trwałość czy krycie, więc tym razem sobie daruję. W przezroczystej bazie zatopione się strzępki folii o różnych kształtach, które mienią się na wszystkie kolory i odcienie. Co ciekawe, najlepiej wygląda w sztucznym świetle - w słońcu przypomina po prostu srebrny lakier pękający.

Minusem jest fakt, że folia nakłada się nierównomiernie, same musimy odpowiednio nałożyć jej kawałki. Poza tym jeśli nie zostanie "wtopiona" w lakier, to jej końcówki mogą po prostu odstawać, tzn. paznokcie mogą o coś haczyć (ale na pewno niczego nie zadrapiecie, bo folia nie jest gruba).

Dodaję jeszcze specjalnie nieostre zdjęcie, aby pokazać Wam, na czym polega cały urok tego lakieru (choć i tak nie do końca go widać):





W związku z tym lakierem mam do Was pytanie: czy wiecie lub umiałybyście zorientować się, jak nazywają się lakiery CC, które pokazywałam na blogu? Nie ma żadnych naklejek na opakowaniu, lakierach, nigdzie...

PS Tym, którzy obchodzą halloween, życzę świetnej zabawy, a tym którzy go nie obchodzą, po prostu miłego wieczoru :)


EDIT: Odcień ten nosi cudną nazwę Covered In Diamonds :)

peace&love,
Rebellious lady

sobota, 27 października 2012

Idealny do torebki

W okresie jesienno-zimowym zawsze noszę ze sobą krem do rąk, ponieważ moja skóra na dłoniach ma skłonność do przesuszeń spowodowanych zimnem. Poza tym regularne kremowanie rąk niweluje suche skórki, co powinno zachęcić do tej czynności wszystkie leniuchy :)




Ostatnio w mojej torebce mieszka aloesowy Garnier, który kupiłam przy okazji zakupów w Realu. Tubka mieści 75 ml produktu, który jest ważny 12 miesięcy. To jeden z kilku wariantów zapachowych serii nawilżającej (mam również balsam do ciała z tej serii).

Krem trafia w moje gusta - jest lekki i szybko się wchłania, zostawia przyjemne uczucie miękkiej skóry,ma delikatny, ładny zapach i bardzo wygodną, miękką tubkę, która nie otwiera się sama w torebce. Do tego jest nie drogi, bo kosztuje ok. 8 zł. Czego chcieć więcej?


Słyszałam wiele dobrego na temat kremów do rąk firmy L'Occitane, ale poczekam na jakąś przecenę. A Wy - jakie kremy polecacie?


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 22 października 2012

Żuczek

Moim zdaniem to typowo jesienny lakier - w tamtym roku tego typu odcienie były hitem sezonu. Na początku do mnie nie trafiał, ale cały czas o nim myślałam. Doszłam do wniosku, że jeśli go nie kupię, nie da mi spokoju. Tak więc zakupiłam, po czym rzuciłam w kąt. Tak oto zapomniany Essence 43 Where is the party? czekał na swoją kolej i gdy mam go na paznokciach, nie mogę oderwać od niego wzroku!




1. Dostępność - 0 (odcień wycofany)
2. Cena - 1 (5,49 zł za 5 ml)
3. Kolor - 1 (fiolet mieniący się na srebrną szarość)
4. Aplikacja - 1 (choć ma lekko frostowe wykończenie, dobrze się nakłada)
5. Pędzelek - 1 (zwykły)
6. Krycie - 1 (w normie, 2 warstwy)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (bez zarzutów)
9. Trwałość - 1 (dwa, trzy dni; zwykle tyle lakiery trzymają się na moich paznokciach)
10. Zmywanie - 1 (w normie)


Moja ocena: 9/10


Nie wiem dlaczego, ale raz go kocham, a raz nienawidzę. Oczywiście jak już nałożę go na paznokcie, to się nim zachwycam, ale jakoś zawsze gdy wybieram lakier, ten zostaje na szarym końcu listy. Wniosek jest tylko jeden: kobieta zmienną jest i tego nie zmienisz :)

EDIT: Jest odpowiednik tego lakieru w nowej szacie graficznej i nazywa się "Chick Reloaded".

peace&love,
Rebellious lady



sobota, 20 października 2012

Twarde jak skała

Przyznaję, że lakiery Essie od dłuższego czasu ciekawią mnie coraz bardziej, ale jednak ich cena jest dla mnie o wiele za wysoka. Wiele dobrego słyszałam również o ich odżywkach i wysuszaczach (szczególnie Good to Go). Dlatego bez wahania kupiłam Rock Solid, gdy zobaczyłam, że w TK Maxxie jest o 10 zł tańszy niż zazwyczaj (np. w SuperPharm). Co o nim myślę?




Nazwa mówi swoje - paznokcie po jej użyciu mają być twarde jak skała. Moim zdaniem odżywka jest po prostu dobra. Płytka jest silniejsza, wygładzona i pięknie błyszczy, a sama odżywka nadaje się idealnie pod lakier kolorowy. Jednak moje paznokcie mają tendencję do "odpryskiwania" przy końcach przez urazy mechaniczne i przed tym ich nie uchroniła. Nie jestem jednak z tego powodu niezadowolona, ponieważ nie spodziewałam się, żeby miała coś w tym temacie zmienić.




Chciałabym też zaznaczyć, że jeśli 20-30 zł za produkt do paznokci to dla Was za dużo, nie martwcie się - sądzę, że można znaleźć coś podobnej lub troszkę gorszej (a może i lepszej? kto wie) jakości za mniejsze pieniądze. Jeśli jednak chcecie zafundować sobie coś droższego dla swoich pazurków, polecam. To po prostu dobra odżywka.

Jakie są Wasze ulubione odżywki i co sądzicie o produktach Essie - warto czy nie warto wydać więcej? Nie mam jeszcze żadnego lakieru tej firmy, więc jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy :)


PS Kto chce małe rozdanie? :>


peace&love,
Rebellious lady