sobota, 31 października 2015

Zombie Girl | Seria halloweenowa

To już ostatni post z serii halloweenowej w tym roku. Dziś pokażę Wam, jak wyglądał mój tegoroczny makijaż na imprezę z tej okazji. Postanowiłam postawić na klasykę i wbrew pozorom oraz nazwie, nie byłam zombie. Pomalowałam się na damską wersję Zombie Boy'a, czyli chodzącą śmierć.





Niestety, nie mam zbyt dobrych zdjęć tego makijażu, ponieważ wykonywałam go wieczorem, kiedy nie mogłam już liczyć na światło dzienne. Namalowanie czaski na twarzy nie należy do najtrudniejszych czynności, ale to, co sprawia, że taki makijaż wygląda dobrze, to cieniowanie. Zęby to element, któremu warto poświęcić więcej uwagi, dzięki temu zyskują na efektownym wyglądzie. Od siebie mogę jeszcze polecić dodanie białej farby/podkładu/czegokolwiek dla zwiększenia kontrastu między cieniowaniem a kształtem właściwym. Do całości postanowiłam dodać kwiatową koronę - jak ją wykonać pokazywałam w tym poście.




Zdjęcie w środku (pozwoliłam sobie wykorzystać zdjęcie ze Snapchata) to zdjęcie wykonane o 3:30, po powrocie z imprezy. Można więc powiedzieć, że to świetny makijaż, w którym można się bawić całą noc. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy idą dziś tańczyć i straszyć, świetnie spędzą ten wieczór. Bawcie się dobrze! Ja już imprezę mam za sobą, dziś wieczór spędzę na oglądaniu filmów Tima Burtona.


peace&love,
Rebellious lady



środa, 28 października 2015

Creepy zombie | Seria halloweenowa

Moja ostatnia propozycja zombie tak bardzo się Wam spodobała, że postanowiłam stworzyć kolejnego zombiaka, ale tym razem bardziej realistycznego, jeśli tak to można nazwać. Jak zwykle, postarałam się o to, żeby charakteryzacja była stosunkowo prosta, ale przede wszystkim nie wymagała żadnych specjalistycznych kosmetyków do charakteryzacji. 





Podstawą do tego zombiaka jest masa z żelatyny, gliceryny i wody, o której pisałam w tym poście. Kiedy podgrzejecie mieszankę, koniecznie poczekajcie, aż trochę wystygnie, żeby się nie poparzyć. Poza tym trochę chłodniejsza masa jest gęstsza i lepiej się ją nakłada. Mieszanka żelatynowa jest przezroczystożółtawa, natomiast na zdjęciu widzicie czerwoną - to dlatego, że chciałam wykorzystać zalegającą sztuczną krew, która tak naprawdę ma taki sam skład, różni się jedynie dodatkiem barwnika spożywczego. Bez względu na to, czy macie mieszankę z barwnikiem, czy bez, faktura będzie taka sama.





Kolejnym krokiem jest nałożenie podkładu lub farby do twarzy w odcieniu jasnej zieleni, dodanie do niej białego lub szarego wzmocni efekt rozkładającej się skóry. Następnie zaczynamy cieniować: wszystkie wgłębienia zaznaczamy czarnym (ja użyłam zwykłego eyelinera z żelu), doda to głębi i realizmu. Oczodół postanowiłam zaznaczyć również czernią, a następnie dodać fioletowy i bordowy cień. Wokół twarzy też roztarłam czerń, której później nie będzie widać spod zielonego koloru skóry, ale nada głębi i posłuży jako konturowanie.




Kolejnym krokiem jest utrwalenie naszej nowej skóry za pomocą zielonego cienia, najlepiej matowego. Koniecznie pamiętajcie o uszach, dobrze jest też pomalować trochę szyi, a nawet dekolt. Następnie we wszystkie zagłębienia, gdzie jest eyeliner, nałożyłam sztuczną krew (w tym przypadku zwykły barwnik spożywczy). Nie powinno to być zbyt dokładne, pamiętajcie, że zombie nie ma ran od linijki. Na cały obszar wokół ust dobrze jest nałożyć krew w większej ilości, żeby wyglądało to tak, jakby Wasz zombiak wyglądał jak tuż po posiłku. Dla większego kontrastu dodałam więcej czarnego wokół oczu, dzięki czemu białe soczewki lepiej się wybijają.





W tym momencie nie pozostaje nic innego niż dopracowanie szczegółów, dodanie krwi lub czerni według uznania. Na zdjęciach tego nie widać, ale do połowy szyi dodałam ściekającą krew. Oczy zostawiłam stosunkowo mało pomalowane, bo tego dnia moje oczy było wyjątkowo wrażliwe. Jednak jeśli macie ochotę dodać więcej elementów, możecie domalować kilka zmarszczek albo dołożyć trochę odpadającej skóry (jak ją zrobić pokazywałam tutaj).






Mam nadzieję, że zainspirowałam Was do zrobienia własnej wersji zombie! Jeśli będziecie chciały się pochwalić swoimi pracami, koniecznie oznaczcie mnie na Instagramie @rebelliouslady, a także dodajcie hasztag #RLhalloween. Halloween już za trzy dni, mam nadzieję, że każdy z Was ma już pomysł na swoje przebranie - jeśli tak, pochwalcie się w komentarzach!


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 24 października 2015

DIY: Kwiatowa korona

Niedługo na blogu ukaże się kolejna propozycja halloweenowa, ale zanim to nastąpi, pokażę Wam, jak wykonałam w bardzo prosty i tani sposób kwiatową koronę. Będzie ona jednym z elementów kolejnego mojego wcielenia, ale oprócz tego może stanowić codzienną lub imprezową ozdobę włosów, jeśli lubicie takie klimaty. Początkowo miałam zamiar wykorzystać gotowy wianek z sieciówki, ale ich ceny sięgają kilkudziesięciu złotych. Korona, którą wykonałam, kosztowała mnie dosłownie trzy złote. W dodatku uważam, że jest ładniejsza oraz w kolorach, które sama wybrałam. Całość wykonania to kilka minut, nie trzeba mieć też niezwykłych umiejętności manualnych. Nie ma żadnej wymówki, żeby jej nie zrobić!




Do wykonania tej korony kluczowym elementem są sztuczne kwiaty. Do zrobienia tej konkretnej wykorzystałam siedem sztuk, każda kosztowała mnie 39 groszy (!), warto wybrać się więc na zwiady do najbliższego supermarketu. Oprócz nich przydała mi się zwykła opaska do włosów - nie musiałam się bawić w plecenie wianka. Przydatne mogą się również okazać nożyczki. 




Przechodzimy do sedna sprawy: sztuczne listki (jeśli takowe występują na Waszych kwiatkach) przesuwamy do góry, a następnie oplatamy łodygę wokół opaski. Dodając kolejne kwiaty, łodygami oplatamy miejsca między nimi tak, aby się nie przemieszczały. Nie trzeba być przy tym bardzo dokładnym, ale warto wziąć pod uwagę, że będziemy nosić to na głowie, więc wszystkie mocno wystające elementy można odciąć lub zabezpieczyć. Nożyczki dobrze służą przy dociskaniu łodyg do opaski.





W efekcie końcowym otrzymujemy kwiatową koronę, która jest gotowa do założenia. Jeżeli nie pasują Wam wystające łodygi (na moich kręconych włosach nie widać ich za bardzo), możecie je zakryć, np. dodać mniejsze kwiatki lub użyć zielonej taśmy izolacyjnej. To Wasza korona, użyjcie wyobraźni i dodajcie wszystko, na co macie ochotę!





Jak pisałam na początku, korona już niedługo w akcji pojawi się na blogu, a tymczasem życzę Wam miłego plecenia własnych - swoją drogą świetnie nadałyby się na festiwale muzyczne, co o tym sądzicie?


peace&love,
Rebellious lady



niedziela, 18 października 2015

Glam zombie | Seria halloweenowa

Przygotowałam dla Was kolejną propozycję na Halloween, tym razem straszniejszą i z wykorzystaniem sztucznej krwi. Zombiaki to standard w temacie charakteryzacji, ale postanowiłam połączyć go z czymś innym, mianowicie pełnym, mocnym makijażem oczu. Coś w stylu: szłam na imprezę, ale zaatakowało mnie zombie. To dobra propozycja dla tych z Was, które chcą wyglądać strasznie i ładnie zarazem, a do tego nie należy do najtrudniejszych.




Zaczynam od makijażu oczu - tu właściwie możecie zrobić na co tylko macie ochotę. Ja postawiłam na ciemne smoky, które wspaniale podkreśla białe soczewki. Postanowiłam założyć je na samym początku, ponieważ ciężko zakłada mi się je po nałożeniu makijażu. Niestety, białe soczewki, które mam na sobie, nie są najwygodniejsze i trochę ograniczały mi pole widzenia (zwłaszcza, że musiałam do nich zdjąć moje soczewki korygujące wadę). Jednak da się do tego przyzwyczaić i wykonać w nich całą charakteryzację.




Kolejnym krokiem było przyklejenie pojedynczych warstw chusteczek higienicznych na klej do rzęs (o wszystkich domowych sposobach na charakteryzację przeczytacie w tym poście). Starałam się stworzyć wrażenie oberwanej skóry wokół twarzy, jakby się rozkładała. Nie martwcie się, że nie wygląda to idealnie, bo właściwie o to chodzi! Ma to być przerażające, ewentualnie obrzydliwe, a na pewno nie dokładne. Żeby wtopić wewnętrzny brzeg chusteczek, nałożyłam na wierzch jeszcze jedną warstwę kleju do rzęs. Pamiętajcie, że klej do rzęs jest mocny i na prawdę nie trzeba go wiele, żeby dobrze trzymał.




Teraz moment, który jest kluczowy dla tej charakteryzacji, czyli nałożenie podkładu na całą twarz i chusteczki w taki sposób, żeby kolor jednego i drugiego był do siebie jak najbardziej zbliżony. Ja wybrałam podkład, który jest dla mnie za jasny, nawet dodałam trochę białego korektora. Jeżeli na początku kolor się nie zgadza, zawsze można dodać czegoś jaśniejszego dla wyrównania, chusteczka pod tym względem jest zaskakująco wytrzymała. Podkład nałożyłam też na usta dla uzyskania trupiego efektu. Na koniec przypudrujcie wszystko przy pomocy transparentnego lub białego pudru. W okolicy kości policzkowych dodałam trochę głębi przy pomocy szarobrązowego cienia - w tym przypadku wszystkie ciepłe odcienie odpadają, możecie użyć nawet zwykłej szarości.




Teraz czas zabrać się za straszną część tej charakteryzacji. Podwińcie wszystkie brzegi swojej nowej twarzy i dodajcie w tych miejscach trochę czerni. Do tego celu użyłam zwykłego eyelinera w żelu, ale możecie zrobić to czymkolwiek, byleby dobrze trzymało się na skórze. Czerń roztarłam palcami w stronę linii włosów, właściwie im bardziej niedbale to zrobicie, tym lepiej. Dla osiągnięcia efektu zakażenia wirusem zombie, miejsce pod oczami podkreśliłam fioletowym cieniem, a następnie cienkim pędzelkiem namalowałam linie udające żyły. Specjalnie również w tych miejscach nie dodałam wcześniej podkładu, bo na mojej twarzy naturalnie mocno widać żyły, więc były one w tym momencie bardzo przydatne.




Ostatni krok, czyli zabawa ze sztuczną krwią. W tym przypadku użyłam zwykłego barwnika spożywczego w żelu, który świetnie się sprawdził, a później stosunkowo łatwo zmył. Wystarczy nałożyć go naokoło twarzy, malując również wewnętrzną, wystającą część sztucznej skóry. Z krwią zeszłam aż do szyi, pomalowałam też uszy i linię włosów. Jeśli będziecie wykonywać tę charakteryzację na imprezę, polecam poplamić też ubrania dla lepszego efektu. Gdzieniegdzie dodałam też trochę czerni na szyi. Jeżeli chcecie, możecie dodać też krople krwi na twarzy, ale osobiście podoba mi się to odcięcie, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Makijaż gotowy, nie pozostaje nic innego niż wyjść na ulicę i straszyć!







Mam nadzieję, że moja propozycja przypadnie Wam do gustu. Pamiętajcie, że z chęcią zobaczę Wasze prace, wystarczy, że oznaczycie mnie na Instagramie @rebelliouslady, a także dodacie hashtag #RLhalloween. Miłego straszenia!


peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 12 października 2015

Rzeczy do charakteryzacji, które masz w domu | Seria halloweenowa

Od kiedy zainteresowałam się tworzeniem charakteryzacji, starałam się wykorzystywać rzeczy, które miałam w zasięgu ręki. Powód był oczywisty - na początku zabawy ze sztucznymi ranami i krwią nikt nie chce inwestować w stosunkowo drogie akcesoria dla charakteryzatorów. Po czasie kombinowania i próbowania - dosłownie - na własnej skórze, dziś wiem, co sprawdza się najlepiej i co można wykorzystać do stworzenia dobrze wyglądającej charakteryzacji. Większość tych rzeczy na pewno macie w domu, nie pozostaje więc nic innego niż zacząć planować swój upiorny makeup na Halloween!




Zacznę od rzeczy, które można wykorzystać jako sztuczną krew. W zależności od Waszej charakteryzacji lepsza będzie rzadka (lepiej będzie spływać, np. z czoła) bądź gęsta krew (nie będzie się za bardzo przemieszczać). Najpierw najbardziej podstawowe rozwiązanie - farba. Zanim nałożycie ją gdziekolwiek, sprawdźcie tylko, czy nie jest toksyczna. Jeśli nie macie odpowiedniego odcienia czerwieni, polecam wymieszać czerwień z błękitem, a nawet odrobiną czerni (zwykle krew zasycha na bardzo ciemny, wręcz czarny kolor). Kolejnym sposobem jest wykorzystanie barwników spożywczych - tu krew będzie bardzo rzadka, ale całkiem dobrze zasycha na skórze i potrafi wyglądać realistycznie. Tu znów polecam wymieszać czerwień z błękitem, chyba że zależy Wam na przerysowanym, sztucznym efekcie. Ostatni sposób to po prostu zrobienie sobie domowej sztucznej krwi. Sposobów jest kilka, ale właściwie każdy opiera się na mieszance żelatyny, wody i gliceryny z dodatkiem barwników spożywczych. Osobiście polecam wersję do zrobienia w kąpieli wodnej, nie w mikrofali, ponieważ w kąpieli wodnej wszystko rozpuszcza się równomiernie i nie tworzą się bąble powietrza, co ma wpływ na późniejszy wygląd krwi. Przepisy możecie znaleźć m.in. tutaj i tutaj. Krew możecie przechowywać z szczelnym pojemniczku i używać wielokrotnie.




Przejdźmy do robienia sztucznych ran. W tym przypadku cała tajemnica polega właściwie na odpowiednim wykorzystaniu czegoś, co będzie udawało postrzępioną skórę czy mięśnie oraz czegoś, co sklei całość i optycznie stopi ranę w normalną skórę. Klej do rzęs bardzo dobrze zastępuje mleczko lateksowe, więc posłuży nie tylko do klejenia, ale i imitowania pomarszczonej czy zdartej skóry. Czymś, czego używam do klejenia miejsc innych od twarzy, jest klej do decoupagu. Z wiadomych przyczyn nie nakładam go na cerę, ale świetnie sprawdzi się np. na rękach (chyba, że jesteście bardzo wrażliwi, wtedy uważajcie z eksperymentowaniem). Jako mojej masy budującej ranę używam pojedynczych warstw chusteczek higienicznych, koniecznie podartych, nie pociętych. Darcie chusteczek pozwala na dopasowanie wielkości kawałków, ale dodaje realizmu ranie.





Jestem ciekawa, czy znacie inne domowe sposoby na rzeczy do charakteryzacji. Słyszałam o gumie do żucia, ale trochę brzydzi mnie taki pomysł. Może macie już pomysł na swoje tegoroczne przebranie? Dajcie znać w komentarzach!


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 4 października 2015

Trzecie oko | Seria halloweenowa

Niedawno cały Internet obiegł filmik, na którym znana beauty guru robi makijaż, w którym dodaje sobie kolejną twarz, przez co całość wygląda na tyle kosmicznie, że można od tego dostać nawet bólu głowy. Sama byłam zachwycona tym pomysłem, ale przez samo patrzenie na to przez kilka minut trochę kręciło mi się w głowie, postanowiłam stworzyć coś podobnego, ale mniej ogłupiającego. Jest to dość prosty makijaż, ale im więcej wagi przywiążecie do szczegółów, tym realistycznej będzie wyglądać.




Zanim zaczniecie, musicie zastanowić się, jaki efekt chcielibyście osiągnąć tym makijażem. Opcji jest kilka: zwykłej wielkości, realistyczne oko; duże, w komiksowym stylu; dobrym pomysłem może być też zrobienie kilku na różnych miejscach na twarzy. Kiedy już ustalicie wielkość i położenie oka/oczu, czas zabrać się za malowanie!





Jako że postanowiłam umieścić moje oko na środku czoła, staram się wymierzyć środek, następnie zaznaczam kropkami mniej więcej początek i koniec oka, a także jego szerokość. Do namalowania białka sprawdzi się biała kredka do oczu.




Po narysowaniu białka, obrysowuję oko czarnym eyelinerem, dodaję na środku tęczówkę, źrenicę, a także białą plamkę, która będzie imitować odbicie światła. Jeśli dobrze przyjrzycie się swoim oczom, zauważycie, że mają ciemniejsze plamki na tęczówkach, więc narysowanie ich doda realizmu całości. Obrysowałam również samą tęczówkę, bo naturalnie mam czarną obwódkę w tym miejscu.




Kiedy już całość była w miarę gotowa, przyciemniłam trochę odcień tęczówki, żeby pasował do mojego koloru. Teraz zaczyna się zabawa, czyli malowanie naszego nowego oka. Brązowy cień nałożyłam pod okiem i na namalowaną przeze mnie powiekę - nowe załamanie możecie narysować dość mocno i ciemno, bo z daleka będzie to wyglądać bardziej trójwymiarowo. Dobrze, żeby makijaż trzeciego oka był identyczny z makijażem oczu, a jako że miałam tego dnia kreski eyelinerem, musiałam zmyć je i również pomalować na brązowo (nie wiem, w którą stronę miałabym namalować jaskółkę na trzecim oku :D).




W tym momencie nie pozostało nic innego niż przyklejenie do czoła sztucznych rzęs - żeby całość zyskała na realizmie, dobrze byłoby przykleić takie same rzęsy na normalnych oczach, jakie mamy na trzecim oku, ale z braku czasu darowałam sobie ten szczegół.  Całość z bliska może wyglądać trochę zabawnie, ale z daleka daje efekt, obiecuję.




Jeśli chcecie, żeby wasz look był bardziej przerażający, polecam założyć białe soczewki, wtedy otrzymacie efekt ślepca patrzącego trzecim okiem (próbowałam uzyskać podobny efekt zamazując moje tęczówki z programie do obróbki zdjęć). Żeby całość była jeszcze bardziej illuminati, możecie dodać kilka białych i czarnych linii na twarzy według uznania. Całość zajęła mi jakieś pół godziny, więc zdecydowanie można nazwać to szybkim sposobem na Halloween w przypadku braku pomysłu i czasu.

Mam nadzieję, że ten pomysł przypadnie Wam do gustu! Jeśli postanowicie zrobić swoją wersję tego makijażu, koniecznie dodajcie zdjęcie na Instagrama i otagujcie #RLhalloween, a także oznaczcie mnie @rebelliouslady, żebym mogła zobaczyć Wasze prace! 


peace&love,
Rebellious lady


Przez cały ten miesiąc...

Zaczął się październik, a zatem zaczął się ten wspaniały czas, w którym każdy może puścić wodze swojej fantazji i pochwalić się swoją kreatywnością. Nie, nie mam na myśli roku akademickiego. Już wiecie, o czym mówię, prawda? Co prawda Halloween to teoretycznie jeden dzień, ale jak dla mnie to cały miesiąc przygotowań, wymyślania charakteryzacji i strojów. Postanowiłam, że przez ten miesiąc na blogu będą pojawiać się posty związane z tematyką halloweenową, ale myślę, że nawet ci, którzy w żaden sposób nie uznają tego święta, znają tu coś dla siebie. Osobiście Halloween traktuję trochę jak karnawał, tyle że przebrania są straszniejsze. W planach mam posty dotyczące makijażu, paznokci, DIY, a nawet przebrań na ostatnią chwilę. Liczę, że wśród moich czytelniczek są fanki takich klimatów, bo tworzenie takich postów to dla mnie czysta rozrywka.




Pierwszy post już jutro - liczę na Waszą obecność!


peace&love,
Rebellious lady


wtorek, 15 września 2015

Cera naczynkowa | Oczyszczanie i nawilżanie

Od ostatniego razu, kiedy pokazywałam Wam moją pielęgnację twarzy, sporo się zmieniło. Przede wszystkim zauważyłam, że często przy potarciu, po umyciu twarzy, peelingu, itp. na mojej twarzy wyraźnie widać naczynka. Najpierw myślałam, że to wynik tego, że mam dość bladą cerę i łatwo się czerwienię, ale z czasem doszłam do wniosku, że po prostu mam cerę naczynkową. W związku z tym do mojej kosmetyczki trafiły dwa nowe kremy, tym razem w aptecznej, a nie drogeryjnej półki. W przypadku oczyszczania zmieniło się niewiele, ale doszedł jeden gadżet, który zdecydowanie ułatwił mi życie.




Wszystko, czego używam w codziennej pielęgnacji, pogrupowałam zgodnie z kolejnością, w jakiej używam, zacznę więc od oczyszczania. Cały czas używam micelarnego żelu nawilżającego z BeBeauty (biedronkowa firma) - jest tani, delikatny dla skóry twarzy, świetny do codziennego oczyszczania. Co kilka dni robię peeling twarzy za pomocą morelowego peelingu z Sorayi, kolejny kosmetyk, który gości u mnie od bardzo dawna. Nowym dodatkiem jest elektryczna szczoteczka do twarzy, którą co jakiś czas można upolować w Biedrach. Kosztowała nie więcej niż 30 zł, a sprawdza się naprawdę dobrze. W zestawie jest kilka różnych końcówek, ale używam tylko tej do oczyszczania. Jest dość miękka, ale jednocześnie usuwa martwy naskórek. Może nie polecałabym jej do codziennego mycia twarzy, ale tak ze dwa razy w tygodniu. Za takie pieniądze nie oczekiwałabym lepszej jakości, jestem z niej bardzo zadowolona.




Do zmywania makijażu moim numerem jeden nadal pozostaje dwufazowy płyn micelarny z Nivei. Nie podrażnia moich oczu (noszę soczewki), zmywa wszystko, łącznie z wodoodpornym tuszem, nie zostawia tłustych plam przed oczami (wiecie, co mam na myśli, prawda?). Do oczyszczenia reszty twarzy z makijażu świetnie nadaje się płyn micelarny z Garniera. Bardzo wydajny, przyjemny w użytkowaniu produkt, do tego bardzo tani, biorąc pod uwagę jego pojemność.




Czas na nawilżanie! Na dzień używam kremu RedBlocker, który ma w sobie zielony pigment, więc świetnie maskuje naczynka i ułatwia makijaż twarzy, bo działa trochę jak zielona baza. Zawiera SPF 15 i wyciągi z kasztanowca, ruszczyka i żurawiny. Zapewne dzięki tym wyciągom krem przepięknie pachnie, aż chce się go nakładać. Na noc używam kremu Iwostin Capillin, który ma wzmacniać i redukować objawy skóry naczynkowej. Ten kosmetyk również zawiera wyciąg z kasztanowca, do tego również z alg, witaminę E i pantenol. Pachnie podobnie, to pewnie sprawka tego kasztanowca… Kremów tych używam stosunkowo od niedawna, ale już widzę lekką poprawę stanu mojej cery. Mam nadzieję, że sprawdzą się też na dłuższą metę. Oprócz nich używam też żelu pod oczy i do powiek z FlosLeku. Przydaje się, kiedy mam męczone, podpuchnięte oczy. Dobrze trzymać go w lodówce i nakładać niczym zimny okład w sytuacjach kryzysowych.




Tak oto prezentuje się moja aktualna pielęgnacja. Jestem ciekawa, czy używacie któregoś z tych kosmetyków i jakie macie o nich zdanie. Jeśli wśród Was są posiadaczki cery naczynkowej, liczę na jakieś wskazówki, co pomaga, a co szkodzi i jakich produktów używacie.


peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 14 września 2015

My Norwegian Dream

Od jakiegoś czasu marzyła mi się Skandynawia. Moja siostra, mistrz w konkurencji tanie podróżowanie, wyczarowała najtańsze bilety lotnicze do Norwegii. Takim oto sposobem w ramach prezentu urodzinowego znalazłam się w Stavanger, czwartym pod względem wielkości norweskim mieście, stolicy ropy naftowej i białych, drewnianych domków. Spokojne, klimatyczne, położone w okolicy pięknych fiordów. Jednym słowem - raj.





To było moje pierwsze spotkanie ze Skandynawią, ale na pewno nie ostatnie. Norwegia, a przynajmniej ten kawałek, który udało mi się zobaczyć, oczarował mnie od samego początku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest tu dokładnie przemyślane, zaprojektowane, ale jednocześnie niewymuszone. Minimalistyczne, białe, drewniane domki zachwyciły mnie na tyle, że od czasu podróży marzy mi się jeden z nich. Niestety, nic nie jest bez wad - życie tam dla kogoś z zewnątrz (nie pracującego w Norwegii) jest wręcz niemożliwe. Ceny powalają turystów, dla zwykłego mieszkańca nie są już tak szokujące. Planujemy wrócić do Norwegii z większą ilością pieniędzy i być może autem dla wygodniejszego podróżowania między fiordami. Ale na razie to tylko plany.




Natura na tamtych terenach jest zachwycająca, idealnie nadaje się na scenerię filmów fantastycznych. Rejs po fiordach obfitował w widoki nadające się na pocztówki, co chwilę można było zauważyć skryte wśród lasu domki letniskowe, które norweskie rodziny dziedziczą z pokolenia na pokolenie. Takie spokojne życie w zgodzie z naturą wywarło na mnie ogromne wrażenie. Zdecydowanie jest to miejsce, w którym mogłabym mieszkać. Kto wie, może kiedyś…





Choć do Polski wróciłam już tydzień temu, w głowie nadal mam atmosferę tamtego miejsca. Zwiedziłam wiele różnych krajów, ale niewiele miejsc zachwyciło mnie tak, jak Stavanger. Jeżeli będziecie mieć kiedyś okazję odwiedzenia tamtych stron, nie zastanawiajcie się ani chwilę. Ostrzegam tylko, że istnieje szansa, że nie będziecie chcieli wsiąść w samolot do domu.


peace&love,
Rebellious lady


piątek, 21 sierpnia 2015

Więcej niż blog o kosmetykach

Każdy bloger ma jakąś wizję swojego dzieła. W jego głowie blog, który tworzy, jest piękny, a jego treści tworzą zgraną całość, trafiającą zazwyczaj do określonej grupy społecznej. Dobry bloger ma swój rozpoznawalny styl, czy to w sposobie pisania, grafikach czy tematyce. Dąży to zrealizowania tej wizji. Oczywiście, tak na prawdę nigdy nie osiągnie się ideału, nigdy ta wizja nie będzie zrealizowana w stu procentach. Pozwala ona jednak na tworzenie spójnego kontentu, który przyciągnie zainteresowanego nim czytelnika.

Gdy zaczynałam blogowanie, robiłam to zupełnie po omacku. Wracając do moich pierwszych wpisów, a nawet do pierwszego roku tworzenia bloga, wyraźnie widzę moje błędy i słabe strony tamtych wpisów. Cztery lata później tworzenie wpisu na bloga stało się dla mnie o wiele łatwiejsze, w końcu kilkaset postów robi swoje. Chociaż brakowało mi wiedzy, umiejętności i doświadczenia, miałam zapał do tworzenia, chęć pisania. Nie ukrywajmy, nie należę do najregularniejszych blogerek, posty pojawiają się tutaj zdecydowanie za rzadko. Do niedawna zrzucałam to na barki braku czasu, bo przecież zawsze jest dużo do roboty. Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego nie tworzę tak często, jak bym chciała.

Tematyka tego bloga przestała mi wystarczać. Jestem osobą, która interesuje się mnóstwem rzeczy, ma wiele do powiedzenia, a jeszcze więcej chciałaby wiedzieć. Czasem po prostu nie jestem w nastroju na opisywanie kolejnej szminki. Wiesz, co mam na myśli, prawda? W żadnym wypadku nie oderwę się od tematów makijażowych i kometycznych, zwłaszcza, że niedługo będę stawiać pierwsze kroki w stronę profesjonalnego wizażu. Chciałabym tylko wyjść z pudełka. Thinking outside the box, jak pięknie nazywają to za granicą, to mój cel. Chcę porzucić etykietkę blogerki kosmetycznej. Przepraszam, będę egoistyczna - nie robię tego dla nikogo innego, tylko dla siebie. Myśląc o tworzeniu postów w głowie otwieram kosmetyczny kufer, zamiast worka z kreatywnymi pomysłami. Skutkuje to byle jakim tekstem z byle jakim zdjęciem. A ja nie chcę bylejakości. Uwielbiam interakcję z Wami, moimi czytelnikami i po prostu nie chcę wciskać Wam czegokolwiek. 

Dlaczego to wszystko piszę? Chciałabym nakłonić, żebyśmy tę zmianę przeszli razem. Bo razem ze zmianą nadejdą nowe tematy, w których będę dzielić się z Wami moimi poglądami, przemyśleniami i pomysłami. Będzie mi bardzo miło, jeśli Wy podzielicie się swoimi ze mną. Stwórzmy razem miejsce, które będzie więcej niż blogiem o kosmetykach. Niech to będzie miejsce, w którym będziemy rozmawiać.




peace&love,
Rebellious lady

środa, 29 lipca 2015

Gucci: z wybiegu na co dzień

Pamiętacie mój post Chanel: z wybiegu na co dzień? Zainspirowałam się wtedy makijażem modelek z pokazu Chanel Haute Couture SS 2014 i przełożyłam go na wersję nadającą się do noszenia na porządku dziennym przy pomocy kilku zwykłych kosmetyków. Bardzo interesuję się modą, a jeszcze bardziej makijażami pokazowymi, dlatego często patrząc na zdjęcia z pokazów mam ochotę wykonać je na sobie. Tym razem zainspirował mnie makijaż domu mody Gucci z pokazu FW 2014-2015. Wiem, że trochę minęło od tamtej pory, ale w końcu styl nie przemija, prawda?




Od razu chciałam zaznaczyć, że makijaż Gucci był dla mnie inspiracją i nie było moim celem odtworzyć go kropka w kropkę. Zrobiłam go w swoim stylu i przy pomocy tego, co miałam (chociaż i tak mam całkiem spory arsenał). Przede wszystkim zaczerpnęłam kolorystykę utrzymaną w ciepłych beżach, wyciągnięty cień w zewnętrznym kąciku, a także podwójną kreskę. Darowałam sobie natomiast sztuczne rzęsy na górnej i dolnej powiece, zamiast tego mocno wytuszowałam moje własne. Od siebie dodałam biały akcent na linii wodnej i między dwoma kresami dla podkreślenia uzyskanego efektu.

wtorek, 28 lipca 2015

Naderwany paznokieć - jak go naprawić?

Uwielbiam nosić długie paznokcie, dlatego bardzo o nie dbam i często maluję - właściwie prawie nigdy nie noszę paznokci bez lakieru. W związku z tym bardzo denerwuje mnie, kiedy osiągnęłam pożądany przeze mnie kształt i długość, a jeden z paznokci naderwie się np. przy uderzeniu. Na szczęście znalazłam sposób, żeby uniknąć ścinania wszystkich paznokci na zero, potem czekania na ich odrośnięcie i chcę się z Wami nim podzielić.



poniedziałek, 20 lipca 2015

Buntowniczka radzi - powrót serii!

Pamiętacie serię postów Buntowniczka radzi? Powstała właściwie już na samym początku istnienia bloga i cieszyła się niezwykłą popularnością. Dziś powraca, więc mam nadzieję, że przyjmiecie ją tak samo pozytywnie, jak ostatnim razem. Dla niewtajemniczonych, Buntowniczka radzi to cykl, w którym dzielę się z Wami moimi sposobami przede wszystkim na ułatwienie sobie różnych czynności w tematach kosmetycznych, czasem w innej dziedzinie życia. Wszystkie te sposoby zostały przetestowane na mnie, więc na pewno działają ;)



Przytnij sztuczne rzęsy lub zrób zupełnie nowe

Bardzo ważna rzecz przy stosowaniu sztucznych rzęs, o której sama na początku makijażowej przygody nie miałam pojęcia - przed ich przyklejeniem dobrze jest przymierzyć ich długość do oka i  - w razie potrzeby - przyciąć. Wiążącym się z tym trickiem jest pocięcie paska sztucznych rzęs na kępki. W ten sposób możemy regulować ich długość, ale i zużyć rzęsy, które okazały się niewygodne do noszenia na całej długości oka.




wtorek, 7 lipca 2015

Wakacje w Grecji | Oko na dzisiaj

Cześć! Przygotowałam dla Was kolejny post z serii Oko na dzisiaj, cyklu, w którym staram się zainspirować Was makijażami, które spokojnie możecie nosić na co dzień - w końcu ja też je tak noszę. Dziś złoty makijaż, który podkreśla opaleniznę, skojarzył mi się z wakacjami w Grecji, stąd taki tytuł. Taki odcień złotego brązu nada się dla każdego koloru oczu, ale pamiętajcie, że możecie modyfikować makijaże, które pokazuję na blogu. Czujcie się zainspirowane!



niedziela, 14 czerwca 2015

Eurotrip! | #sundayfunday

Cześć! Niedawno wróciłam z zapowiadanego wcześniej na blogu eurotripa, którego przebieg mogliście obserwować na Instagramie. Była to dla mnie niesamowita przygoda i jestem bardzo wdzięczna mojej siostrze za tak wspaniały prezent. Trzy tygodnie podróży doświadczyły nas na chyba każdej możliwej płaszczyźnie, ale wiele mnie nauczyły i pozwoliły poznać nie tylko Europę, ale i po części samą siebie. Trudno jest opisać wszystko, co się wydarzyło i jak było, ale choć trochę postaram się podzielić z Wami moimi obserwacjami.



niedziela, 17 maja 2015

Paznokcie żelowe - czy warto?

Nigdy nie nosiłam paznokci żelowych i nie miałam ich w planach, ale gdy niedługo przed studniówką spadłam ze schodów i połamałam prawie wszystkie paznokcie (przy czym resztę i tak musiałam skrócić), postanowiłam pierwszy raz w życiu zrobić sobie żele. Na co dzień moje naturalne paznokcie są stosunkowo długie i źle się czułam z myślą, że na studniówkę miałabym pójść z paznokciami spiłowanymi na zero. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, a teraz, z perspektywy czasu, mam dość mieszane uczucia.



środa, 13 maja 2015

Flowerbomb, czyli nowa obsesja

Cześć! Prawie wszystkie matury za mną - zostały mi jeszcze tylko dwa egzaminy. Dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze pod poprzednim postem, zdecydowanie poprawiły mi nastrój! Wreszcie mam chwilę wytchnienia, dlatego postanowiłam napisać Wam o nowym zapachu, który pokochałam od pierwszego powąchania i z miejsca zapragnęłam tak pachnieć.



niedziela, 26 kwietnia 2015

Plany na maj | #sundayfunday

Hej hej! Żyję, o dziwo. Nie było mnie tu trochę, ale już wszystko tłumaczę. Przede wszystkim w marcu, dokładnie 26, blog skończył… cztery lata. Uwierzycie, że to już tyle czasu? Dla mnie brzmi to surrealistycznie. Zapewne powinnam była z tej okazji zrobić konkurs czy rozdanie, żebyśmy razem świętowali wspólnie spędzony czas, ale powiem szczerze - obowiązki wzięły górę i nie miałam czasu się nawet nad tym zastanowić. Co się odwlecze, to nie uciecze, na pewno nie zostawię tej sprawy samej sobie, wszystko w swoim czasie. Czym w takim razie zajmuję się, gdy nie ma mnie na blogu? Szykuję się na maj.




czwartek, 2 kwietnia 2015

Wiosenny powiew | Oko na dzisiaj

Hej ho! Przyznaję się, makijaż ten przygotowałam z okazji pierwszego dnia wiosny, ale nie miałam czasu tutaj zajrzeć. Ostatecznie wczoraj padał jeszcze śnieg, więc wiosenny powiew powinien wprowadzić trochę optymizmu w związku z tak tragiczną pogodą… Dla tych, którzy pierwszy raz trafili na post z serii Oko na dzisiaj - jest to stosunkowo nowa seria na blogu, w której dodaję zdjęcia makijaży, w których chodzę na co dzień, zazwyczaj proste w wykonaniu. Liczę na to, że być może zainspiruje to Was do bawienia się trochę kolorami nie tylko w imprezowych makijażach.



sobota, 21 marca 2015

Mat na wiosnę

Cześć! Pamiętacie mój wpis o matowej, bardzo trwałej szmince do ust Bourjois Rouge Edition Velvet? Jeśli nie, odsyłam tutaj (niestety zdjęcia w tamtym poście są dziwnie jaskrawe, ale opinia jak najbardziej aktualna). Dziś przedstawiam Wam jego brata w odcieniu brudnego, zgaszonego różu - 07 Nude-ist.




niedziela, 15 marca 2015

Saumurai hairstyle | #sundayfunday

Cześć! Dziś kolejny post z serii #sundayfunday, gdzie odbiegam trochę od tematyki kosmetycznej. Tym razem będzie trochę o samurai hairstyle, który obecnie jest jednym z najgorętszych włosowych trendów. Na początku podchodziłam do tematu dość sceptycznie, ale kiedy raz spróbowałam, od razu się przekonałam, że to coś dla mnie. 


czwartek, 12 marca 2015

Pink & Gold | Oko na dzisiaj

Cześć! Przychodzę dziś do Was z nowym pomysłem na posty - często mam ochotę podzielić się z Wami pomysłem na makijaż lub konkretnym lookiem, a nie zawsze widzę potrzebę robienia instruktażu krok po kroku. Dlatego od dziś co jakiś czas będą pojawiać się posty Oko na dzisiaj, gdzie pokażę Wam mój makijaż na konkretny dzień. Dziś makijaż dzienny, połączenie brudnego odcienia różu i odrobiny złota. Zaczynamy!