piątek, 28 lutego 2014

Miesiąc w zdjęciach - luty 2014

Naprawdę luty miał tylko 28 dni? Działo się tyle i miałam tyle do roboty, że wydawał się o wiele dłuższy... Mimo choroby muszę przyznać, że w tym roku z dnia na dzień jest tylko lepiej! Oby kolejne miesiące były równie udane.



środa, 19 lutego 2014

Peeling idealny

O tym peelingu było już słychać w kosmetycznej części youtube jeszcze za czasów, kiedy dinozaury biegały za oknem. Jego poprzednik znany był pod nazwą St Ives, teraz tą samą koncepcję pochwyciła Soraya. Mowa oczywiście o morelowym peelingu do twarzy, traktowanym już jako klasyk wśród polskich kosmetyków. Przypomniałam sobie o nim podczas poszukiwania tego typu produktu w Naturze, więc wylądował w moim koszyku bez większego zastanowienia. Nie żałuję tej decyzji, żałuję tylko, że nie kupiłam go wcześniej!




poniedziałek, 17 lutego 2014

Trochę nowości

Ostatnio wreszcie udało mi się dostać do Hebe, więc kupiłam kilka rzeczy, na które od dawna polowałam, a do tego wyrobiłam kartę, która naprawdę pozwala kupować o wiele taniej. Dziś krótki post z zapowiedzą tego, co będę w najbliższym czasie testować.





czwartek, 13 lutego 2014

Pod makijaż

Przez niskie temperatury, jakie ostatnio panowały na dworze, moja cera stała się bardziej sucha niż zazwyczaj. Wieczorem zawsze podczas wieczornej pielęgnacji nakładam coś nawilżającego, ale potrzebowałam kremu, który będzie nadawał się pod makijaż, a więc czegoś lekkiego, ale dobrego w działaniu. Zdecydowałam się wypróbować krem na dzień do cery wrażliwej od Nivea.




środa, 12 lutego 2014

Rosy in love

Wczoraj przechodziłam koło Natury i doszłam do wniosku, że wpadnę i sprawdzę, co nowego :) Okazało się, że są już dostępne kosmetyki z edycji limitowanej Love Letters od Essence. Muszę przyznać, że jest to limitka bardzo udana - wszystkie kosmetyki wyglądały porządnie, nawet notatnik przykuł moją uwagę, a zazwyczaj nie zwracam uwagi na takie "dodatki". Po szybkiej kalkulacji doszłam do wniosku, że nic z tej edycji nie jest mi niezbędne, ale kupiłam kredkę do ust typu jumbo, żeby porównać ją jakościowo z droższymi zamiennikami. Jako że kosmetyki te nie będą dostępne cały czas, zapraszam na moje pierwsze wrażenia z kredką do ust Rosy in love.




poniedziałek, 10 lutego 2014

Szok!

Mieliście kiedyś tak, że zobaczyliście jakiś flakon perfum i byliście pewni, że gdy zaraz do niego podejdziecie i powąchacie, to będzie Wasz zapach? Ja tak miałam w przypadku Calvina Kleina One w wersji Shock. Miłość od pierwszego niuchnięcia!




niedziela, 9 lutego 2014

Nie do końca walentynkowo

Walentynki zbliżają się wielkimi krokami, trudno nie zauważyć. Z reguły ludzie w tym temacie dzielą się na dwie grupy: pierwsza to pary, które z wielkim uśmiechem konkurują, kto kupi drugiej osobie lepszy, bardziej romantyczny prezent, świętują randkami i kolacjami; druga to jedna wielka zgraja grumpy cats, która reaguje odruchem wymiotnym na choćby wspomnienie Walentynek (zazwyczaj są to osoby bez pary). Gdzie jestem ja? Gdzieś pomiędzy. Z jednej strony zazwyczaj staram się olewać to święto pod względem potrzeby świętowania go z kimś jeszcze, po prostu czasem kupię sobie coś ciekawego w ramach wyznania miłości do samej siebie (która jest bardzo potrzebna, nie zapominajcie o niej!) :) Z drugiej strony wiem, że gdybym była w związku, pewnie bardzo lubiłabym tę datę, więc podchodzę do tematu dość luźno. Muszę przyznać, że najlepsze Walentynki spędziłam rok temu w pociągu, którym wracałam z Katowic z koncertu Slasha, bo zupełnie zapominałam o tym, że był 14 lutego i wspominałam, jak dobrze się bawiłam...
Wracając do rzeczy, zastanawiałam się, czy przygotować specjalny makijaż i zdobienie paznokci z okazji święta zakochanych. Nie mogąc się zdecydować (wspominałam, że jestem po środku), zrobiłam coś, co nada się Walentynki, ale nie tylko. Zrobiłam nieoczywiste serduszka w dość cukierkowych barwach, mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu!




piątek, 7 lutego 2014

Naturalne brwi w 3 krokach

Często dostaję komplementy dotyczące moich brwi, co zresztą na pierwszy rzut oka wydaje się dość dziwne. Jednak kiedy dłużej się nad tym zastanowić, brwi są bardzo ważną częścią twarzy i jednym z głównych elementów mimiki, dlatego często zwracamy na nie uwagę, nawet nieświadomie. My, kobiety, mamy trochę ułatwione zadanie, bo możemy je poprawić za pomocą makijażu. Poprawić to słowo-klucz, bo nie raz widywałam już dziewczyny z brwiami od szklanki, które od zawsze były dla mnie zagadką i chyba już na zawsze nią pozostaną... W każdym razie, aby takich brwi było mniej na ulicach i po prostu dlatego, że mnie prosiłyście, postanowiłam stworzyć posta o tym, jak ja podkreślam moje brwi. Zmieściłam się w 3 krokach, więc trudno nie będzie.





Zacznę od tego, czym maluję brwi. Nic wymyślnego - najbardziej lubię używać ściętego pędzelka od Essence (więcej o nim i innych moich ulubionych pędzlach przeczytacie tutaj) oraz matowego cienia Inglot 363, czy ciemnego, zimnego brązu. Uważam, że cień wygląda najnaturalniej i można go odpowiednio rozetrzeć. Nigdy nie byłam fanką kredek do brwi, kojarzą mi się ze wspomnianymi wcześniej brwiami od szklanki...





Przechodząc do rzeczy, oto mój sposób na brwi w trzech krokach:
1) Rysuję delikatną kreskę będącą podstawą brwi, która sięga mniej więcej połowy całości. Dzięki temu brew jest wyraźniejsza i ma konkretny kształt.
2) Rozcieram kreskę w górę w taki sposób, żeby początek brwi przypominał zaokrąglony kwadrat. Staram się jednak nie nadawać bardzo ostrego kształtu i unikam ostrych linii. Dzięki temu brwi wyglądają naturalnie mimo makijażu.
3) Zajmuję się drugą połówką brwi - delikatnie zaznaczam końcówkę i jej staram się nie rozcierać, ponieważ mogłoby to zaowocować komicznym efektem.


Całość zajmuje mi może ze trzy minuty, a za to twarz zyskuje na wyrazistości, nie wyglądając przy tym sztucznie. Na koniec dwie mini porady, które wpadły mi do głowy: po pierwsze, dopasuj cień do swojego typu urody. W doświadczenia wiem, że najlepiej prezentują się zimne, brudne kolory. Po drugie, naucz się swojego kształtu brwi i nie zmieniaj go za wszelką cenę. Celem jest podkreślenie urody, a nie jej zamaskowanie :)


peace&love,
Rebellious lady



wtorek, 4 lutego 2014

Pierwsza, druga, trzecia baza

Dziś kilka słów o bazie z Paese, którą kupiłam jakiś czas temu w miejsce tej od Hean, która swojego czasu była bardzo chwalona w kosmetycznej blogosferze. Na początku się z nią nie lubiłam, ale teraz moje odczucia co do niej są na szczęście jak najbardziej pozytywne.





Jak widać z biegiem czasu opakowanie uległo lekkiemu zniszczeniu, ale zawartość jest dobrze chroniona przed narażaniem na działanie powietrza. Czarny, w miarę elegancki słoiczek dobrze mi służy przy wykonywaniu właściwie wszystkich makijaży. Sam produkt jest bardzo podobny do reszty tego typu baz pod cienie - jest aksamitny w dotyku, łatwo się nakłada (ale najpierw musi być rozgrzany w palcach), kolor wpada w odcień jasnego fioletu, którego nie widać po aplikacji. Bazy trzeba nałożyć naprawdę odrobinę, bo zbyt duża ilość tylko pomoże w rolowaniu się cienia na powiekach. Btw. - pisząc rolowanie w mojej głowie pojawiła się Natasza Urbańska. Mózgu, przestań...





Wracając do bazy, świetnie podbija ona kolor cieni, co widać na zdjęciu powyżej. Odcień może wydać się trochę ciemniejszy, ale na oku tak tego nie widać. W gruncie rzeczy to całkiem dobry kosmetyk, ale nie wyróżnia się na tle braci proponowanych przez inne firmy. Moim zdaniem jest bardzo porównywalna jakościowo z egzemplarzem od Hean, z tym, że ta druga jest mniej zbita i jest jej więcej. Baza kosztuje około 20 zł, ale jest niesamowicie wydajna.


Jestem ciekawa, czy używałyście kiedyś bazy, która wyróżniała się na tle innych - może coś z wyższej półki, np. Urban Decay lub Tarte?


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 2 lutego 2014

Wild Cactus

Bardzo lubię lakiery Color Club, uważam, że są to jedne z lepszych dostępnych na rynku. Ten egzemplarz udało mi się dorwać w hurtowni kosmetycznej, ale być może jest dostępny w sklepach internetowych.





1. Dostępność - 0 (niestety nie dostaniemy go w drogeriach)
2. Cena - 1 (około 15-20 zł za 15 ml)
3. Kolor - 1 (taki jak nazwa - głęboka ciemna zieleń, na zdjęciu wygląda trochę zbyt pastelowo)
4. Aplikacja - 1 (bez zarzutów)
5. Pędzelek - 1 (jeden z tych wąskich, jak dla mnie w porządku)
6. Krycie - 1 (jedna grubsza warstwa albo dwie cieńsze)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (w normie)
9. Trwałość - 1 (co najmniej trzy dni)
10. Zmywanie - 1 (bardzo łatwe)

Moja ocena: 9/10


Wild Cactus to cudowna ciemna zieleń, o wiele intensywniejsza niż kolor na zdjęciu, ale przejrzałam zdjęcia w internecie i na większości tak się prezentuje. Na żywo kolor jest głębszy i żywszy, trochę taki choinkowy. Bardzo go lubię i często do niego wracam, aż dziwne, że wcześniej go nie pokazałam na blogu. Jeśli dorwiecie go w jakimś sklepie - bierzcie w ciemno! Im więcej odcieni z Color Club próbuję, tym więcej mam ochotę kupić. Jakość lakierów jest świetna - mam egzemplarze, które kupiłam ponad rok temu i nie zgęstniały. Zdecydowanie opłacalny wydatek :)


peace&love,
Rebellious lady



sobota, 1 lutego 2014

Miesiąc w zdjęciach - styczeń 2014

Nowy rok, nowy miesiąc, nowe postanowienia, nowa energia! Muszę przyznać, że styczeń był dla mnie świetnym początkiem 2014 roku. A tak przy okazji - wiecie, że seria postów Miesiąc w zdjęciach ma już rok? Zaczęłam ją w styczniu 2013 i jest przez Was bardzo lubiana, tak przynajmniej wynika ze statystyk :)




W tym miesiącu w kinie byłam 2 razy: na Wilku z Wall Street oraz Pod Nocnym Aniołem. Pierwszy film jest jednym z najlepszych, jakie widziałam, obowiązkowy zwłaszcza dla fanów DiCaprio - może tym razem uda mu się zgarnąć tak upragnionego Oscara... Trzymam kciuki, oby tak było! Drugi film, polska produkcja, jest całkiem dobry, ale z pewnością nie został stworzony do "podobania się". Dla tych, którzy lubią trudną tematykę.
W styczniu znów zagrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy - zwykle chodziłam jako wolontariusz, tym razem jedynie wrzuciłam co nieco do puszki, którą niedawno sama trzymałam. Bardzo ucieszył mnie fakt, że w tym roku w akcję zaangażowało się wielu bardzo wpływowych blogerów, świetna sprawa!
Jak co miesiąc, muszą pojawić się dwa elementy obowiązkowe: ciepła, domowa kawa i ciepły, domowy Franek :) Na dokładkę zdjęcie Szczecina, który wyjątkowo interesująco wygląda nocą i wynik połączenia nudy, kartki i długopisów.





Oprócz dwóch samojebek na zdjęciach widać spełnienie mojego postanowienia, wcale nie takiego noworocznego - sam pomysł chodził za mną od dawna, ale jakoś ze względu na przesilenie brakowało mi na niego energii. Na czym polega zmiana? Jem o wiele zdrowiej i piję więcej wody, a do tego przestałam jeść słodycze, co dla mnie jest ogromnym postępem, bo absolutnie jestem uzależniona od czekolady. Do tego zapisałam się na siłownię i jestem zachwycona. Mam więcej energii, jestem bardziej zmobilizowana i zorganizowana. Jeśli chcecie, mogę napisać o tym osobnego posta.


Jak Wam minął styczeń? Trzymacie się postanowień?


peace&love,
Rebellious lady