niedziela, 27 listopada 2011

Krótka wycieczka po Berlinie

Nowa edycja limitowana Big City Life od Catrice podbiła moje serce od pierwszego zdjęcia reklamowego. Nie dość, że palety do złudzenia przypominają Urban Decay (zawsze marzyłam o jednej z tych cudownych paletek), to sam pomysł na limitowankę inspirowaną wielkimi miastami wydawał mi się strzałem w 10. Tym bardziej, że często wyobrażam sobie mnie samą za parę lat, która w oszałamiająco pięknych i wysokich szpilkach biegnie przez ulicę pełną żółtych taksówek z kawą w ręku, by nie spóźnić się na zebranie magazynu o modzie i urodzie, gdzie jest redaktor naczelną... Ale się rozmarzyłam! :D
Niestety limitka nie dotarła do nas w całości. W Naturach możemy kupić dwie z czterech palet zawierające 6 cieni, 2 róże/bronzery, czarną kredkę i pacynko-pędzelek (Berlin i London) oraz wszystkie dostępne lakiery (Berlin, London, Sydney i New York). Z palet najbardziej spodobał mi się Berlin, a lakiery chętnie przygarnęłabym wszystkie, lecz ostatecznie wzięłam z tej samej serii co paleta.




Cienie są bardzo dobrze napigmentowane, nie rolują się, utrzymują się na bazie cały dzień. To moje pierwsze spotkanie z cieniami tej firmy i moje odczucia są jak najbardziej pozytywne.



Odcienie są naprawdę ładne i można z nich stworzyć mnóstwo makijaży. Wszystkie dobrze ze sobą współgrają i przy rozcieraniu nie tracą na intensywności. Największym zaskoczeniem był Checkpoint Charlie, który z różu na powiece zamienia się w złoto... Cudo *_*

Teraz zdałam sobie sprawę, że w pośpiechu nie zrobiłam swatchy róży... Dobrze się rozcierają i nie tworzą plam, nie są też bardzo mocno napigmentowane, więc nadają się dla początkujących. Kredka jest średnio miękka, zobaczymy jak się sprawdzi. A co do pacynko-pędzelka, to uważam, że jest kompletnie zbędny.



Przepraszam, że zdjęcie lakieru jest tak nieostre, ale wszystko było robione w pośpiechu i nie zdążyłam sprawdzić, czy wyszło. Lakier również nazywa się Berlin i jest ciemnym koralem (zdjęcie dobrze oddaje kolor). Nałożyłam na niego trochę pękacza, bo Buntowniczka jest niecierpliwa i poobijała sobie świeżo malowane paznokcie. Za jakiś czas napiszę recenzję, muszę go najpierw trochę poużywać :)

Jak Wam się podoba ta edycja limitowana? Kupiłyście coś? 
Za niedługo postaram się wymalować jakieś makijaże z pomocą berlińskich cieni ;)


peace&love,
Rebellious lady

piątek, 25 listopada 2011

Subiektywny przegląd przystojniaków :)

Czas na TAG, który ostatnio często gości na wielu blogach. Tym razem dotyczy on przystojniaków, czyli to, co tygryski lubią najbardziej ;)

OTAGowały mnie:

Dzięki dziewczyny! :*

Zasady są bardzo proste - mamy podać 10 najprzystojniejszych według nas mężczyzn oraz oTAGować 10 blogerek. Ale że jestem buntowniczką złamię zasady. Podaję tylko jeden typ :)


Francisco Lachowski

Ostatnio stał się dość znany, to mój ulubiony model. Oczy, uśmiech, brwi, włosy... No i ten tors! Chyba nie da mu się oprzeć. Mmm... 



Dlaczego tylko jeden? Ponieważ nie gustuję w sławnych aktorach czy piosenkarzach... Za to gustuję w takim jednym, którego zdjęcia Wam nie pokażę. To już prywatna sprawa, ale wierzcie mi, niezłe ciacho! :)

Nie typuję nikogo, zachęcam do zabawy każdego, kto ma ochotę. Czujcie się oTAGowane!

PS Dorwałam dzisiaj limitkę Catrice i w moje łapki wpadła paletka i lakier inspirowane Berlinem. Jeśli jesteście zainteresowane zrobię Wam swatche :)


peace&love,
Rebellious lady

środa, 23 listopada 2011

Bloody Mary, czyli wstępne przemyślenia

Pod ostatnim postem wyraziłyście chęć poznania mojego wstępnego zdania na temat różu w żelu z nowej edycji limitowanej Vampire's Love od Essence. Ale za nim o tym, napiszę parę słów o samej limitowance.

Choć jak już wspominałam, nie przepadam za wampirami (przez Zmierzch i Pamiętniki Wampirów stały się przereklamowane), to ta edycja wydawała mi się niezwykle trafiona i przygotowywałam się na duże wydatki ;) Jednak po tym, jak kleopatre napisała na swoim blogu, że cienie nie są mocno napigmentowane, a barwniki do ust wysuszają i podkreślają suche skórki, nie byłam już nimi zainteresowana. Rozświetlacz był całkiem ciekawy, ale musiałam obejść się smakiem - przecież nie zużyłam jeszcze tego z Blossoms Ect. ! Lakiery do paznokci kusiły, ale staram się je ograniczać, poza tym wolę mniejsze pojemności. A co do pudru do rzęs - jakoś wieje mi to tandetą i nie wierzę, że będzie robił cuda. Takim oto sposobem w koszyczku wylądował tylko róż :)



W plastikowym opakowaniu z pompką znajduje się 13 ml żelu, który jest ważny 12 miesięcy. Zapłaciłam za niego 10,99 zł. Dostępny jest tylko w jednym odcieniu 01 Bloody Marry.

Może Was zdziwić, po co ktoś produkuje tak mocno czerwony róż do policzków. Jednak wygląda tak tylko w opakowaniu, na skórze jest zdecydowanie delikatniejszy, dla niektórych być może nawet za delikatny.



Choć kolor nie jest bardzo intensywny, można go z powodzeniem stopniować. Pigment pięknie "wchłania się" w skórę, co ma swoje plusy i minusy. Jest trwały i nie odznacza się na policzkach, ale trzeba szybko z nim pracować, ponieważ błyskawicznie stapia się ze skórą. Poza tym wchłania się też w skórę na palcu, co skutkuje różowym opuszkiem...  Można umyć ręce przy pomocy szczoteczki do paznokci i problem z głowy :) 
Na początku wydawał mi się bardzo wodnisty, ponieważ przyzwyczaiłam się do różu z Inglota (recenzja TU), który jest substancją stałą. Jeszcze nie wiem co mam o nim sądzić, za jakiś czas napiszę Wam jak się sprawdza.

A tak wygląda na policzku (przepraszam za wygląd, ale łzawiło mi oko).




Co przyszło mi do głowy podczas macania barwników do ust, to pomysł żeby nałożyć róż na usta. Otrzymałam bardzo ładny, naturalny efekt lekko zaczerwienionych ust. Posiadaczkom różu polecam spróbować i sprawdzić na swoich ustach :)




Jak na razie uważam, że Krwawa Mary ma szansę na pochlebną opinię, ale to tylko wstępne przemyślenia. Zobaczymy, co powiem za miesiąc.

A Wy - które kosmetyki z tej edycji polecacie? A jeśli macie, to co sądzicie o tym różu?

peace&love,
Rebellious lady

wtorek, 22 listopada 2011

Niepozorny

Niedawno zdałam sobie sprawę, że jesień widać nie tylko za oknem, ale także na mojej blednącej cerze. Przez większość roku jestem bardzo blada - tak już mam. Ale nie przeszkadza mi to, wręcz lubię moją jasną karnację. Niestety na polskim rynku ciężko znaleźć odpowiedni odcień pudru - wtedy z pomocą przychodzą kosmetyki transparentne.

Zdecydowałam się na sypki puder transparenty My Secret, który nieraz polecała Panna Joanna. Wiem, że obydwie uwielbiamy podkład Pharmaceris, więc pomyślałam, że może i ten kosmetyk się u mnie sprawdzi. 





Opakowanie, choć plastikowe, nie przywodzi na myśl tandety. Napis ładnie się mieni, a tworzywo wygląda na trwałe i porządne. Oczywiście nie radzę rzucać nim o ziemię, ale sądzę, że nie powinno pękać. W pudełku znajduje się 12 gram produktu i jest ważny 12 miesięcy od otwarcia.
Pierwsze, co przyszło mi na myśl trzymając puder to "Jaki on malutki!", jednak 12 gram to całkiem sporo jak na mój gust. Wydaje mi się, że zdążę go zużyć przed końcem terminu ważności. 
Produkt został zabezpieczony folią zatykającą dziurki w sitku, dlatego raczej nie powinien się wysypywać przed otwarciem.

Jestem pod wielkim wrażeniem tego kosmetyku - taki mały, niepozorny, całkiem niedrogi. A daje piękne, pół matowe, pół satynowe wykończenie! Nakładany puchatym pędzlem do twarzy jest po prostu idealny. Nie tworzy efektu maski, trzeba tylko wyczuć ile produktu potrzebujemy (a jest to naprawdę niewiele!). Utrzymuje się jakieś 5-6 godzin, co moim zdaniem zasługuje na medal. Świetnie stapia się z kolorem skóry, nie odznacza się. 

Jedyne, co mnie zdziwiło, to fakt, że puder transparentny ma odcień jasnego beżu... Hmm... Jestem ciekawa, czy na ciemniejszych karnacjach też byłby transparentny, czy jednak pigment byłby widoczny...

Kosztuje coś około 10-15 zł, więc naprawdę niewiele. Polecam wszystkim z cerą mieszaną i suchą, co do tłustej nie byłabym pewna, czy dałby sobie radę. Nigdy wcześniej nie miałam żadnego kosmetyku tej firmy, jednak zaczynam się do niej przekonywać... Znacie inne dobre kosmetyki My Secret?

PS Poleciałam dzisiaj do Natury obmacać nową edycję limitowaną Essence Vampire's Love. Choć nie przepadam za wampirami, bo moim zdaniem są już przereklamowane, to kosmetyki przypadły mi do gustu. Ostatecznie zdecydowałam się tylko na róż w żelu. Jeśli chcecie swatche i wstępne przemyślenia na jego temat, dajcie znać w komentarzach :)

peace&love,
Rebellious lady

piątek, 18 listopada 2011

Buntowniczka radzi początkującym cz. 2

Przepraszam, że musiałyście czekać tak długo, ale zazwyczaj gdy wracam do domu jest już zupełnie ciemno. W każdej wolnej chwili staram się dla Was pstrykać zdjęcia na zapas :)

Dziś zbliżenie na oczy. Co moim zdaniem jest potrzebne w kosmetyczce dziewczyny stawiającej pierwsze kroki w temacie makijażu?


Baza pod cienie to temat sporny. Wiele kobiet niezaglądających na kosmetyczne blogi często nie wie nawet o istnieniu takiego produktu. Mimo że baza zdobywa coraz większą popularność, nadal ma swoich przeciwników. Moim zdaniem warto zaopatrzyć się w taki kosmetyk, ponieważ ujednolica on koloryt powieki i przedłuża żywotność cieni. Bardzo znana jest baza z Artdeco, jednak dla mnie jest za droga jak na tego typu produkt. Można znaleźć wiele tańszych odpowiedników, w dodatku równie dobrych.

Moje propozycje:
- Hean Stay On Eyeshadow Base (ok. 10 zł)
- Essence I <3 Stage Eyeshadow Base (ok. 12 zł)





Uważam, że każda kobieta powinna mieć w swojej kosmetyczce eyeliner. Kocie oko nadaje nam uwodzicielskie spojrzenie i zawsze wyglądamy olśniewająco. Ostatnio bardzo modne są eyelinery w słoiczku - sama mam 3 i bardzo je lubię. Jednak zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy umieją posługiwać się tego typu produktem, więc proponuję eyeliner w pędzelku. Bardzo wygodny i prosty w użyciu.

Moje propozycje:
- Bell Liquid Eyeliner (ok. 15 zł)
- Essence Gel Eyeliner (ok. 15 zł)





Sądzę, że czarna kredka również jest podstawą kosmetyczki. Możemy nią zrobić przydymioną kreskę na powiece, dodaje głębi oku na linii wodnej. Blondynkom, dla których czerń jest zbyt mocna, polecam brąz. Aby optycznie powiększyć oko polecam białą lub kremową kredkę na linię wodną. Optycznie otwiera oko i nadaje mu świeżości.

Moje propozycje:
- Avon SuperShock Gel Eyeliner (ok. 13 zł)
- Stila Kajal Eye Liner w odcieniu Topaz (kupiona w zestawie w TK MAXX)





O tuszu do rzęs właściwie mogłabym nie wspominać, bo chyba żadna kobieta nie wyobraża sobie makijażu bez tego produktu. Dodam tylko, że jeśli używacie zalotki, to tusz wodoodporny podtrzyma Wam ten efekt. 

Moje propozycje:
- Colossal Volum' Express - recenzja TU (ok. 25 zł)
- Essense Maximum Definition (ok. 10 zł)





Kolor i firma cieni zależy tylko od Waszych upodobań. Z mojej strony polecam Wam Inglota i paletki magnetyczne - są funkcjonalne i zajmują mało miejsca. Jednak nie widzę sensu w kupowaniu bardzo drogich cieni. Uważam, że każdy odcień ma swój tańszy odpowiednik, trzeba tylko dobrze poszukać ;)
Podstawowymi trzema odcieniami, które uważam za niezbędniki to matowa czerń, brąz i kość słoniowa. Za pomocą tych cieni możemy stworzyć zarówno makijaż dzienny jak i wieczorowy. Poza tym ten sam odcień brązu może służyć do załamania powieki i podkreślenia brwi. Czarnym matem możemy narysować cienką kreskę przy linii rzęs, aby optycznie je zagęścić. Od dziennego makijażu w stylu nude do imprezowego smokey eye. A to tylko trzy cienie!

Moje propozycje:
- Stila Eyeshadow w odcieniu Makalu
- Inglot 353
- Inglot 363
(wszystkie cienie są matowe, posypał mi się na nie srebrny pyłek)





Ostatnią, aczkolwiek nieobowiązkową rzeczą jest żel do brwi. Jeśli są nieokiełznane, to bardzo Wam się przyda. Ten był przezroczysty, ale używałam go z brązowym cieniem, dlatego zmienił kolor.

Moja propozycja:
- Miss Sporty Just Clear Mascara (ok. 12 zł)





A jakie są Wasze propozycje dla początkujących? Podzielcie się w komentarzach! :)
Proszę Was również o napisanie tematu notki, którą chciałybyście zobaczyć na moim blogu. Może macie problem z narysowaniem kreski lub innym tego typu kosmetycznym zagadnieniem? Będzie to dla mnie wskazówka jakie tematy poruszyć w kolejnych postach :)

peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 14 listopada 2011

Trust in fashion

Dawno, dawno temu obiecałam Wam, że pokażę ulubiony kolor z serii Colour&Go. Oczywiście zapomniałam, ale lepiej późno niż wcale, prawda? ;) Oto i on, Essence 54 Trust in fashion.




1. Dostępność - 0 (niestety został wycofany, ale możecie jeszcze na niego trafić w Drogerii Natura)
2. Cena - 1 (5,49 zł za 5 ml)
3. Kolor - 1 (moja idealna butelkowa zieleń, cudowny!)
4. Aplikacja - 1 (bardzo wygodny pędzelek, przez to wygodna aplikacja)
5. Pędzelek - 1 (prostokątny, taki jak lubię)
6. Krycie - 1 (dla wprawionej ręki wystarczy jedna grubsza warstwa, jednak ja potrzebowałam 2)
7. Wysychanie - 1 (w normie; bąbelki powstały przez top coat)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (wina topa, nie lakieru)
9. Trwałość - 1 (co prawda dwa dni maksymalnie, ale u mnie wszystkie tyle wytrzymują)
10. Zmywanie - 0 (niestety bardzo odbarwia paznokcie)

Moja ocena: 8/10

Bardzo go lubię, jest śliczny! Będzie mi szkoda, jak się skończy, ale nie będę robiła zapasów. Być może kiedyś znajdę jeszcze ładniejszy odcień? :)

PS Wygrałam konkurs makijażowy u Greatdee! Dziękuję wszystkim tym, którzy na mnie zagłosowali :*


peace&love,
Rebellious lady

wtorek, 8 listopada 2011

In trouble

Ten lakier mam z wymianki z Paramore :*

Dla jednych jest piękny, dla innych okropny. Mi osobiście przypadł do gustu, choć nie jest to typowy jesienny odcień. Color Victim 520 trouble z firmy p2 to coś pomiędzy zielenią a żółtym, pastelem a neonem. 




1. Dostępność -  0 (z tego co wiem, to najbliższa szafa p2 znajduje się w Niemczech)
2. Cena - 1 (coś około 2 euro)
3. Kolor - 1 (dość niespotykany, taki "shrekowy")
4. Aplikacja - 1 (w normie)
5. Pędzelek - 1 (prostokątny, spłaszczony)
6. Krycie - 1 (dla wprawnej ręki wystarczy jedna gruba warstwa)
7. Wysychanie - 1 (w normie)
8. Współpraca z innymi preparatami - 1 (w normie)
9. Trwałość - 0 (nie minęły 24 h, a już na kciuku miałam odprysk)
10. Zmywanie - 1 (w normie)

Moja ocena: 8/10


Słyszałam wiele dobrego o tej firmie, ale ten lakier utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że stare porzekadło nadal jest aktualne: "cudze chwalicie, swego nie znacie"... Produkt niewiele różni się od dostępnych u nas małych lakierów od Essence czy innej taniej firmy. Oczywiście bardzo się cieszę, że mogłam go wypróbować nie wyjeżdżając z kraju.


Pamiętacie jak pisałam o zapuszczaniu paznokci i umacnianiu ich odżywką Sensique? Jak widać świetnie mi poszło. Są o wiele dłuższe i mocniejsze, ale i tak muszę je skrócić. Nie są przyzwyczajone do nowego kształtu i rogi odłamują mi się przy codziennych czynnościach. Jednak poprawę widać gołym okiem. Polecam wszystkim o łamliwych paznokciach :)

A czy Wy miałyście styczność z firmą p2? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 7 listopada 2011

Spa (nie tylko) dla stóp

Firmę Avon znam od dziecka. Pamiętam, jak moja siostra przynosiła katalogi od przyjaciółek, a ja tarłam jak szalona pachnące strony :D Od roku sama jestem konsultantką Avon. Nie zarabiam na tym "kokosów", ponieważ nie traktuję tego jak normalną pracę, raczej jak połączenie przyjemnego z pożytecznym. Tak jak każda marka kosmetyczna Avon ma w swojej ofercie hity i buble. Dziś pokażę Wam zestaw z serii Foot Works - mojej ulubionej, ponieważ wszystkie kosmetyki zawsze działają zgodnie z opisem i nigdy się na nich nie zawiodłam.

Twoje stopy zasługują na słodko-korzenną kurację! - tak zachęca do kupna opis produktu. No i jak tu odmówić swoim stopom, gdy oferują nam zestaw o fenomenalnym zapachu cynamonu i pomarańczy?



W skład zestawu wchodzą:
- nawilżający krem do stóp
- wygładzający scrub do stóp
- kojąca kąpiel do stóp

Za pomocą tych kosmetyków możemy podarować swoim stopom małe spa - najpierw wymoczyć je w pachnącej kąpieli, następnie delikatnie złuszczyć naskórek, by na koniec wmasować krem nawilżający. Ostatnio robiąc sobie taki zabieg wpadłam na pomysł, że przecież dokładnie to samo możemy zrobić z naszymi rękoma - będzie to ulga dla zmęczonych dłoni jak i nawilżenie i wygładzenie często suchych skórek męczonych lakierami do paznokci. Poza tym kremu do stóp możemy używać po prostu jak krem do rąk, a kąpiel jak zwykły płyn do kąpieli (zwłaszcza gdy tak pięknie pachnie).

Koszt całego zestawu to 21.90 zł - około 5 zł taniej niż osobno. Uważam, że warto, ponieważ nie jest to wysoka cena za świetne produkty. No i ten przepiękny zapach nastraja mnie już świątecznie... A skoro coraz bliżej święta, to niedługo na mojego bloga zawita starszy pan w czerwieni... ;)

Czy Wy dbacie o swoje stopy? Lubicie produkty z Avonu?


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 5 listopada 2011

Październikowy projekt denko

Dziś obiecane zużycia. Jak widać ostatnio zużycia idą szybko i bezboleśnie :) Przepraszam Was za złe światło na zdjęciach, ale jak wiadomo słoneczko zachodzi coraz szybciej...





A teraz po kolei:


Tonik Soraya Care&Control i dwufazowy płyn do demakijażu recenzowałam TU. Te dwa produkty podbiły moje serce i zużyłam już dziesiątki butelek. Płyn nie podrażnia moich oczu, więc idealny dla noszących soczewki. Tonik świetnie się sprawdza i nie wysusza. Polecam, tym bardziej, że ich cena waha się w granicach 10 zł. 
















Borówkowy peeling do ciała z Biedronki był całkiem niezły, pełna recenzja TU. Zadziwiająco ładnie pachniał, spodziewałam się raczej chemicznego zapachu. Ogólnie rzecz biorąc biedronkowe peelingi mają u mnie plusa, może jeszcze kiedyś się skuszę. Na razie będę szukać czegoś bardzo, bardzo ostrego.











Zmywacz z Kauflandu to mój ulubieniec z tym temacie. Duża butla, mała cena. Zmywa i śmierdzi jak każdy inny, jednak prowadzi, ponieważ najbliżej mam właśnie do tego sklepu :)

Krople do oczu to absolutny must have dla osób noszących soczewki. Clean Active są rzadkie, lecz nie wylewają się na boki podczas aplikacji. Kupuję je zawsze przy soczewkach. To już moje drugie opakowanie i przy nich zostanę. Przypominam Wam o stosowaniu kropel jako duraline, możecie przeczytać o tym TU.












Perfumy Halle Barry o bardzo oryginalnej (:D) nazwie Halle to jeden z moich ulubionych zapachów. Aktualnie moim nr jeden są perfumy sygnowane przez Beyonce Heat. Mam słabość do słodkich i ciężkich zapachów, mam wrażenie, że są bardzo kobiece i charakterystyczne dla femme fatale. Na pewno kiedyś kupię kolejny flakon.












Wyszło na to, że październikowe zużycia pokrywają się z ulubieńcami :)

PS Okazało się, że Roman Podrywacz ma szansę wygrać konkurs u Greatdee! Pomożecie? Zagłosować możecie na jej blogu, czyli TU. Z góry dziękuję za wszystkie głosy :)

PS2 Kiedy byłam dzisiaj w Naturze, do sklepu wbiegła kobieta typu jestem-bizneswoman-i-wiem-wszystko i zażądała natychmiast od obsługi paletki kilku cieni, które "nie będą się nawarstwiać" O_O Po szybkim obmacaniu testerów Catrice stwierdziła, że "to jakaś nowa firma, pewnie jakieś beznadziejne te cienie" i podeszła do następnej szafy. W tym samym czasie pytała obsługującą ją panią z 50 razy, czy aby na pewno cienie, które właśnie maca "nie będą się nawarstwiać", a pytana pani robiła się coraz bardziej czerwona z podirytowania. Doszłam do wniosku, że ukrócę jej tej męki i bizneswoman zaproponowałam, by zamiast cieni zakupiła bazę pod cienie. Żebyście widziały jej minę :D Później obsługująca pani z uśmiechem dziękowała mi za pomoc :) Czy Wam też zdarzają się takie zabawne sytuacje?

peace&love,
Rebellious lady