niedziela, 25 listopada 2012

Trendsetter? Nie, dziękuję...

Wiem, że ten błyszczyk nie jest żadną nowością, a wręcz przeciwnie - nie jestem nawet pewna, czy ten odcień jest jeszcze dostępny po kilku zmianach w szafach Essence. Kupiłam go chyba wiosną tego roku zauroczona zapachem, kolorem i niezwykłym aplikatorem. Trendsetter miał mi wyznaczać nowe trendy w makijażu, gdyż rzadko podkreślam usta mocniejszym odcieniem, a wylądował na mojej czarnej liście. Modowa policja - brać go!




Błyszczyk Essence z serii Stay with me zamknięty jest w grubym plastikowym opakowaniu i mieści 4 ml. Jest ważny 12 miesięcy i nosi jakże nietrafną nazwę Trendsetter. Co do aplikatora - jest zwężony na środku i ma dopasowywać się do kształtu ust. W rzeczywistości błyszczyk przy nakładaniu wychodził poza kontur ust i nie była to wina moich zdolności manualnych.

Sama konsystencja jest dla mnie nie do zniesienia - produkt rozkłada się na ustach bardzo nierównomiernie, nawet przy małej ilości. Zbiera się i tworzy plamy, po prostu masakra (nie mylić z maskarą :P). Do tego błyszczyk jest bardzo gęsty i lepi się... Nawet nie robiłam zdjęcia na ustach, do wygląda to źle. Bardzo źle.




Same widzicie na załączonym obrazku, że nawet po przyklepaniu palcem efekt nadal jest nierównomierny. I choć kolor skradł moje serce, Trendsetter raczej nie zagości ponownie na moich ustach. Robiłam kilka podejść i wszystkie kończyły się klapą. 

Czytałam, że jaśniejsze kolory cieszą się powodzeniem - macie, znacie, lubicie?



peace&love,
Rebellious lady


sobota, 24 listopada 2012

Przypominajka + zmiany

Po pierwsze, przypominam, że do końca mojego jesiennego rozdania jeszcze tylko tydzień, więc wszyscy szybko klikają tu - KLIK! i piszą komentarz ze zgłoszeniem. Na razie o dziwo jest stosunkowo mało chętnych, bo zawsze około setka z Was chciała dostać ode mnie prezent, a tu taka piękna biżuteria i lakiery do wygrania... ;)




Po drugie, jak zapewne zauważyliście, postanowiłam trochę odświeżyć wygląd bloga. Kocham motyw czaszki, więc idealnie wpasował się w moje klimaty. Co o niej sądzicie? Podoba się Wam nowy nagłówek? Jestem bardzo ciekawa! Trochę się napracowałam i przyznam szczerze, że jestem z niego dumna :)




peace&love,
Rebellious lady


wtorek, 20 listopada 2012

Limitowana przyjemność

Dziś zrobiłam małą rundkę po centrum handlowym w poszukiwaniu kilku rzeczy dla mnie i mojej siostry, przy okazji wpadłam do Yves Rocher. Chyba jeszcze nigdy nie miałam żadnego produktu tej firmy (sama nie wiem, dlaczego...), ale tym razem nie wyszłam w pustymi rękami. W moje łapki wpadła limitowana woda toaletowa Pieczone jabłko w karmelu. Ponieważ nie było testera (zapach poznałam przez żel pod prysznic), wzięłam wersję 20 mililitrową, a teraz zastanawiam się nad większą na zapas... Woda toaletowa jest słodka, ale nie dusząca i dość intensywna jak na tego typu produkt. Tak więc jeśli jesteście zainteresowane lepiej się pospieszcie, bo to przyjemność limitowana ;)




Przepraszam za zdjęcie, robione było w warunkach polowych (z tyłu widać moje notatki <3), ale i tak iPhone się spisał :)

PS Co do zapachów - znacie może jakieś perfumy/mgiełki do ciała o zapachu kawy? Od dawna szukam czegoś takiego.


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 19 listopada 2012

Coś na rozluźnienie

Wiem, że dla wielu z Was poniedziałek to znienawidzony dzień. Ja może nie kocham poniedziałków, ale też nie żywię do nich jakiejś szczególnej nienawiści - chyba dlatego, że przez weekend się wysypiam i na początku tygodnia mam naładowane akumulatory. Jednak dla tych, którzy czują się zmęczeni już dziś, przygotowałam zestawienie śmiesznych słów kluczowych, które w magiczny sposób przyciągnęły tu trochę osób ;)



Plastikowe opakowania do czego - nie mam pojęcia... Jakieś pomysły? :P
Oponka na brzuchu - ejj, ja i moja oponka czujemy się obrażone ;_;



Si- jak si- jest leniem - zagadka stulecia. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? 
Cieńi duochrome - jakaś innowacja, jeszcze żadnego cieńia w mojej kolekcji nie posiadam ;)


Pytanie do blogerek - jakie najśmieszniejsze rzeczy znalazłyście w swoich wyszukiwanych słowach kluczowych?

PS Zagadką są dla mnie również piękne stopy, gdyż nigdy żadnych stóp nie umieszczałam w postach :P


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 17 listopada 2012

The Body Shop - ostatnie zakupy

Dziewczyny obserwujące mnie na Twitterze (serdecznie zapraszam!) wiedzą, że ostatnio pozwoliłam sobie na małe co nieco z The Body Shop. Planowałam zaopatrzyć się w coś ze świątecznej edycji limitowanej (opisy i opakowania kusiły!), ale niestety, żaden z zapachów nie przypadł mi do gustu... Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że pachniały trochę chemiczne, jak na mój nos. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok serii z olejkiem z drzewa herbacianego, działającego antybakteryjnie i przeciwtrądzikowo, jednocześnie nie wysuszając cery. Nie wiedziałam, jak na takie produkty zareaguje moja skóra, więc na początek kupiłam zestaw miniaturek, które zapakowane są w bardzo poręczną kosmetyczkę.




A tak prezentują się z bliska:
- żel do twarzy
- tonik
- balsam do twarzy na dzień
- olejek z drzewa herbacianego



Nie będę za bardzo ich opisywać, ponieważ do wykończeniu miniaturek (jedynie olejek jest w pełnej wersji) planuję napisać oddzielną recenzję. Dodam tylko, że pachną bardzo charakterystycznie, trochę mentolowo-aloesowo. 

W oko wpadł mi też błyszczyk z nowej, owocowej serii TBS. Wybrałam wersję brzoskwiniową, bo ma cudowny zapach i rozjaśnia usta prawie niewidocznymi drobinkami, dając efekt pożądanej tafli. Produkt należy do tych z kategorii gęste, więc na pewno nie wszystkim będzie pasowała jego konsystencja. Jednak nałożony w małej ilości świetnie nawilża i długo się utrzymuje.



I na ręku:



A czy Wam podobają się zapachy ze świątecznej edycji The Body Shop? I czy macie produkty z serii z olejkiem herbacianym? Piszcie!

PS Przypominam o jesiennym rozdaniu (KLIK)! Wystarczy napisać komentarz, żeby zgarnąć nagrody :)

peace&love,
Rebellious lady

środa, 14 listopada 2012

Kalorie dla rzęs

Miałam różne tusze do rzęs - od najtańszych typu Essence Multi Action, aż po te droższe, np. L'Oreal Telescopic (najlepszy pod słońcem, mój ulubieniec). Często je zmieniam, bo chętnie poznaję nowości i odkrywam perełki, ale czasem lubię wrócić do klasyków. Należy do nich m.in. Max Factor 2000 Calorie. Jesteście ciekawe, co o nim sądzę? Zapraszam do lektury.

Tusz ma standardowe opakowanie, na którym znajdziemy informacje o pojemności (6 ml), okresie przydatności (6 miesięcy), producencie i dystrybutorze. Mój egzemplarz jest w wersji wodoodpornej i odcieniu Rich Black.




Szczoteczka jest klasyczna, z włosia - nie silikonowa, jak w większości nowych propozycji średnio drogich marek. Nakłada produkt równomiernie, choć nie od razu chwyta wszystkie rzęsy, ale po kilku użyciach będziemy wiedziały, jak nią manewrować.

Co do konsystencji, to świeżo po otwarciu jest dość rzadka, najlepiej zaczyna działać po przeleżeniu ok. miesiąca. Nie jest to dla mnie wielkim problemem, ponieważ nowy tusz kupuję, gdy zaczyna mi się kończyć stary, a nie w chwili, gdy wyrzucam zużyte już opakowanie.

I najważniejsze - czy tusz jest naprawdę wodoodporny? Jeśli złapie nas deszcz, nie będziemy wyglądały jak pandy, ale nie nazwałabym tego wodoodpornością... Mimo tego dobrze trzyma się przez cały dzień (ok. 10 h), czasami parę kropek odbije się na dolnej powiece, jeżeli nie przypudrujemy korektora pod oczy.

Jeszcze jedno: tusz prawie nie ma zapachu. Wiem, że nie jest to szczególnie ważne, ale nie lubię używać śmierdzących produktów.

Podsumowując, jest to dobry i godny polecenia kosmetyk, mimo że nie jest ideałem. Jestem pewna, że jeśli dorwę go na promocji, kupię go ponownie.

Jakie są Wasze ulubione tusze? Jestem bardzo ciekawa, co mi polecicie, ponieważ szukam tańszego odpowiednika L'Oreal Telescopic :)


PS Od niedawna możecie czytać moje artykuły na portalu obcas.pl - serdecznie zapraszam!

peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 12 listopada 2012

Jesienne ROZDANIE!

Kochani, mam dla Was małą niespodziankę. Ponieważ jest Was już spora sumka i chętnie komentujecie moje poczynania na tymże blogu, zasługujecie na PREZENT! Każdy z osobna ma takie same szanse, niestety nie jestem wstanie kupić tylu kosmetyków, aby wszyscy coś dostali. I wiem także, że nie wszyscy są utalentowani i/lub boją się brać udział w konkursach (a ostatnio organizowałam konkurs), więc tym razem coś łatwego, prostego i przyjemnego. Ale najpierw to, na co wszyscy czekają, czyli nagrody!





W skład nagrody wchodzą:




Dwa lakiery z nowej serii Essence Colour&Go:
- 124 Wanna say hello (brąz)
- 123 1000 miles away (beż)





Krem do rąk LoveLiness o cudownym (!) zapachu jabłka z cynamonem (pachnie jak wedlowska czekolada z suszonymi jabłkami i ciasteczkami)





I to, co sroki lubią najbardziej - biżuteria! Pierścionek na dwa palce "sówka" i żmija na ucho :) Niezwykle efektowna, a wystarczy zwykła dziurka. Wygląda to mniej więcej tak (dla przykładu mój ukochany smok):



Do tego wygrany otrzyma ode mnie zestaw wielu próbek-niespodzianek (m.in. odlewki limitowanych produktów Essence oraz próbki kremów znanych i drogich firm).


A teraz trochę zasad. Co trzeba zrobić, aby wziąć udział w moim rozdaniu?
- być publicznym obserwatorem mojego bloga
- zostawić komentarz przy tym poście - podać w nim nick, pod jakim obserwujesz, mail oraz odpowiedź na pytanie:

                                                Jak radzisz sobie z jesienną chandrą?


Co można zrobić, aby zwiększyć swoje szanse?
- obserwować mnie na Twitterze (i przy komentarzu oczywiście to zaznaczyć i podać swój twitterowy nick)
- dotychczasowi obserwatorzy mają ode mnie po jednym losie za free :)

Rozdanie trwa do 30 listopada. Mam nadzieję, że nagrody Wam się spodobały i licznie weźmiecie udział w rozdaniu. Życzę powodzenia i... czas start!



peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 5 listopada 2012

Buntowniczka okularnica, czyli cud nad Odrą

Zacznę od tego, że nigdy nie lubiłam okularów. Wadę wzroku mam od najmłodszych lat i robiłam wszystko, byleby ich nie nosić. Bo swędział nos, bo jakoś tak dziwnie ciężko, bo nie można się przyzwyczaić... No i przecież ja w okularach?! Okropność! Tak więc okulary przeleżały kilka dobrych lat w szufladzie, a ja się męczyłam, wysilałam i mrużyłam oczy.
Potem nastała era soczewek. Po pierwszym razie zakładania ich przez 30 minut pokochałam je od razu, bo czułam się, jakbym zmieniła stary telewizor na najnowszy full HD (krótkowzroczni znają to uczucie). I choć czasem szczypały oczy czy wyschły od nadmiernego noszenia (zdarza się, jak się jest leniem :P), to nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mogłabym z nich zrezygnować na dłużej. Aż do teraz.



Pewnie znajdą się wśród tłumu głosy: "O nieee... Kolejna o tych okularach..." Jednak sądzę, że mam inny punkt widzenia niż reszta blogerek, ponieważ szczerze i roztwarcie przyznaję, że zamawiając model byłam nastawiona negatywnie: przecież to plastik, do tego okulary są w niskich cenach, pewnie tandeta. I na szczęście się myliłam.

Paczka została wysłana kurierem z Ameryki, ponieważ tam ma swoją siedzibę internetowy sklep Firmoo. Dzięki obserwacji paczki możemy sprawdzić, gdzie podziewa się nasza przesyłka - przydatne dla niecierpliwych :)

Sama paczuszka zawiera okulary, etui z irchą, woreczek i zestaw majsterkowicza, które niestety nie załapały się na zdjęcie (robione w warunkach polowych). Bardzo ciekawym pomysłem było dołączenie ostatniego z wymienionych elementów, czyli małego śrubokręta i zapasowej śrubki, możemy być spokojne o nasze okulary.

Co do samych okularów, to jestem niesamowicie zaskoczona. Pasują do mnie w 100% (mają panterkowy wzór, czyli cała ja), są lekkie i wcale nie tandetne. Noszą się świetnie, po tygodniu byłam tak do nich przyzwyczajona, że dziwnie było ich nie mieć na sobie. Do tego zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie zostać w nich na dłużej... Cud, cud nad Odrą! :)

Tam, ta-dam! Oto Buntowniczka okularnica :)




Szczerze polecam ten sklep i na pewno polecę go wszystkim moim znajomym. Tym bardziej, że są często różne przeceny i darmowa przesyłka, wystarczy uważnie przeglądać stronę.




Jestem ciekawa, jakie są Wasze przeżycia i historie związane z okularami/soczewkami. Piszcie, chętnie poczytam! :)



peace&love,
Rebellious lady

sobota, 3 listopada 2012

Rzęsy niekoniecznie do nieba

W związku ze współpracą z internetowym sklepem KKCenterHK przetestowałam sztuczne rzęsy - wybrałam model "dzienny", nie za bardzo dramatyczny. Czy sprawdził się u mnie?




W kartonowym, czarnym pudełku otrzymujemy 10 identycznych par rzęs, które są przymocowane w bardzo dziwny sposób, tzn. ich końcówki wetknięte są w małe dziurki. Aby wyjąc rzęsy, trzeba po prostu za nie pociągnąć. Ma to swój minus, bo raz wyjęte rzęsy teoretycznie nie nadają się do ponownego użytku (choć tak naprawdę jeśli zajdziemy dla nich inne mieszkanko, to możemy użyć ich kilka razy).

Po wyjęciu rzęsy trzeba oczywiście przyciąć do naszego rozmiaru oka. Są dość elastyczne, więc dobrze dopasowują się do kształtu powieki, choć trzeba im trochę pomóc.

Teraz najważniejsze, czy to, jak wyglądają na oku. Otóż okazało się, że... sztuczne rzęsy są mniej więcej długości moich prawdziwych! Aż nie chciało mi się w to wierzyć, jak je przykleiłam. Wiedziałam, że natura obdarzyła mnie dość długimi rzęsami, ale sądziłam, że te sztuczne będą jeszcze dłuższe. No cóż. W związku z powyższym produkt ten po prostu zagęszcza, a nie wydłuża (w moim przypadku, oczywiście!).



Sądzę, że dziewczynom, które nie mają naturalnie bujnych rzęs, ten model przypadnie do gustu (KLIK!). Ja natomiast oddam rzęsy mojej mamie, powinny się jej spodobać :)




Chciałabym bardzo podziękować firmie KKCenterHK za przyjemny kontakt i owocną współpracę, a Was zachęcić do zajrzenia na stronę - mają różne ciekawe kosmetyki rodem z Hong Kongu! :)


peace&love,
Rebellious lady