Ten błyszczyk z The Body Shopu kupiłam około pół roku temu. Po jakimś czasie użytkowania okazało się, że pora roku, a dokładniej temperatura, ma wpływ na jego konsystencję. Nie jest to pierwszy taki produkt - nie mogę używać Carmexu zimą, bo po prostu nie chce wyjść z tubki. Tu sytuacja wygląda nieco inaczej... Ale od początku.
Błyszczyk zapakowany jest w standardowe opakowanie ze ściętym, plastikowym "dziubkiem". Za ok. 30 zł dostajemy 12 ml produktu - do najtańszych nie należy. Zdecydowałam się na niego ze względu na cudowny, brzoskwiniowy, niechemiczny zapach i efekt tafli, jaki daje na ustach.
Konsystencja... no właśnie. Zimą powiedziałabym, że jest gęsty i klejący, trzeba nakładać małą ilość produktu, żeby się nie "ciągnął". Teraz, gdy jest ciepło, błyszczyk jest o wiele rzadszy i przyznam szczerze, o wiele przyjemniejszy w użytkowaniu.
Wiem, zdjęcie nie należy do najładniejszych, ale ja po prostu nie potrafię fotografować moich ust. Najważniejsze, że widać efekt tafli i drobinki, które go potęgują. Wygląda po prostu pięknie.
Uważam, że to bardzo dobry produkt, ale jeśli nie chcecie wydawać 30 zł na błyszczyk, poszukajcie czegoś tańszego bez wyrzutów sumienia - na pewno znajdziecie coś o podobnym kolorze. Natomiast zapach jest obłędny (nawet przyjaciółki pytały się mnie, czy kupiłam nowe perfumy) i nie sądzę, żeby jakiś produkt do ust miał taki sam. W dodatku do wyboru jest chyba 10 zapachów, więc dla każdego coś się znajdzie :)
peace&love,
Rebellious lady