wtorek, 31 grudnia 2013

Dziękuję za 2013!

Chciałabym Wam bardzo serdecznie podziękować za to, że spędziliście ze mną kolejny już rok. Muszę przyznać, że był to dla mnie najcięższy rok ze wszystkich - spotkało mnie wiele przyjemności i niesamowitych chwil, poznałam świetnych ludzi, a ci znani mi od dawna nadal są dla mnie bardzo ważni. Tyle podróży, imprez, spotkań, aż trudno to wszystko policzyć! Niestety oprócz wzlotów były również upadki, naprawdę wiele upadków. Jednak jestem myśli, że sprowadzają nas na ziemię i procentują pozytywnymi zmianami w życiu. Jestem pewna, że nadchodzący rok będzie niesamowity, być może najlepszy z dotychczasowych. Nastawiam się na wiele nowych wrażeń i życzę Wam, żeby 2014 był pełen pozytywnych chwil i ludzi :)
W bonusie dodaję zdjęcie moich sylwestrowych paznokci i makijażu :)









Życzę wszystkim świetnej zabawy!


peace&love,
Rebelious lady


wtorek, 24 grudnia 2013

Spełnienia świątecznych marzeń!

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy,
W tym roku z okazji świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć spełnienia wszystkich marzeń, bo to one nadają sens naszemu życiu, a także dużo wiary w siebie i swoje możliwości, dumy z osiągnięć i nauki z porażek, wielu niesamowitych ludzi w swoim otoczeniu oraz niezapomnianych przeżyć w nadchodzącym roku! Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór spędzicie w rodzinnym gronie w niepowtarzalnej atmosferze i z przepysznym jedzeniem, oczywiście :) Wszystkiego najlepszego!




peace&love,
Rebellious lady



niedziela, 22 grudnia 2013

Pielęgnacja rodem z Meksyku

Będę szczera - ten płyn micelarny kupiłam dlatego, że zaciekawił mnie jego... wygląd. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam, a opis produktu jeszcze bardziej zachęcił mnie do zakupu. Zobaczcie same.




Płyn Lirene Young 20+ z tańczącymi drobinkami... Brzmi ciekawie! Na czym to polega? W butelce o pojemności 200 ml pływają sobie pomarańczowe i żółte kuleczki, które według producenta zawierają witaminę E, która uwalnia się podczas ich rozcierania na cerze. Oprócz tego płyn zawiera wyciąg z bambusa, lotosu i lilii wodnej, które mają regenerować skórę oraz D-pantenol, który koi i łagodzi podrażnienia. Jedno zostaje niezmienne: płyn ma za zadanie oczyszczać i usuwać makijaż. Poniżej nieudolna próba zbliżenia na kolorowe drobinki, których przemieszczanie się po butelce przypomina mi kulę wypełnioną płynem ze sztucznym śniegiem :)




Ale to nie koniec niespodzianek. Na odwrocie możemy znaleźć taki oto napis: Egzotyczny zapach papai przenosi na werandę meksykańskiej hacjendy, gdzie trwa huczna fiesta z lokalnymi mariachi. Hola Amigos! Być może ktoś serdecznie miał dość jesienno-zimowego klimatu i postanowił dodać temu kosmetykowi wakacyjnego klimatu? Kto wie! Najważniejsze, że produkt zdaje egzamin. Używam go już około miesiąca i uważam, że nieźle tonizuje i oczyszcza cerę. Do drobinek mam trochę mieszane uczucia - z jednej strony są ciekawym dodatkiem, ale z drugiej nie widzę większej różnicy między płynem zawierającym kuleczki i takim, który ich nie ma. W każdym razie jeśli lubicie płyny micelarne Lirene, polecam wypróbować również ten.




Jestem ciekawa, czy miałyście styczność z tym nietypowym produktem i jakie jest Wasze zdanie na jego temat.


peace&love,
Rebellious lady



sobota, 21 grudnia 2013

Pisak do zadań specjalnych

Halo halo, tu Buntowniczka! Jestem, żyję, mam się świetnie. Już siedzę w domu obok choinki, już mam święta. Mam więc również wreszcie czas, żeby coś dla Was napisać :) Dziś trochę o Super Linerze z L'Oreala, tyle że w wersji Perfect Slim, czyli w formie pisaka. Kupiłam go przy okazji przecen w SuperPharmie, zapłaciłam coś około 25 złotych. Mój egzemplarz jest w odcieniu Intense Black, ale szczerze mówiąc nie widziałam innego dostępnego koloru. Producent zapewnia, że produkt będzie zdatny do użytku przez 6 miesięcy od otwarcia.




Opakowanie przypomina trochę krótszy cienkopis. Nie sugerujcie się zdjęciem - jest czarno-złote, po prostu bawiłam się efektami do zdjęć. Rączka jest wykonana z plastiku, który wygląda na chropowaty, ale tak naprawdę też jest gładka. Zakrętka sama się nie otwiera, a napisy jak na razie się nie ścierają.




Aplikator to ścięta w ostry stożek, elastyczna gąbeczka. Jest cieniutka, precyzyjna, idealnie nadaje się do rysowania bardzo wąskich kresek i zdobień w bardziej wymyślnych makijażach. Eyelinerem można wypełnić luki między rzęsami, a także nałożyć go na linię wodną (sama próbowałam). Co ważne, nie zdarzyło się jeszcze, żeby gąbeczka wyschła i nie chciała aplikować linera.
Poza tym eyeliner ma jeszcze jeden plus - jest bardzo trwały, na moich oczach wytrzymuje cały dzień, na który składa się drzemanie z głową w poduszce, łzawienie z oczu czy ich pocieranie. Nie podrażnia moich wrażliwych oczu - nadaje się dla użytkowników soczewek :)





Jestem niesamowicie zadowolona z tego produktu, zdecydowanie polecam wszystkim fankom kresek, zarówno tych cieniutkich, jak i grubszych! Warto zakupić go w promocji, choć i bez niej jest wart swojej ceny :)


peace&love,
Rebellious lady


sobota, 7 grudnia 2013

Baby lips

O Baby lips zrobiło się w kosmetycznej blogosferze trochę szumu, zwłaszcza po zabawnej jak dla mnie reklamie z Maćkiem Musiałem, która zupełnie nie zachęciła mnie do zakupu, a jedynie wywołała zastanowienie nad tym, kto i za jakie pieniądze wymyśla takie rzeczy... Ale nie to jest najważniejsze, a produkt, jaki oferuje nam Maybelline w 6 odcieniach, choć może to nie jest najlepsze określenie, bo tylko 4 z nich nadają ustom koloru. Szukałam czegoś, co nawilży usta i ochroni je zimą. Co tu dużo mówić - znalazłam :)




Mój odcień to Cherry Me, który nadaje ustom delikatnie czerwonego odcienia i pachnie wiśniowymi cukierkami lub gumą do żucia. Nie będę zachwycać się nad opakowaniem, ponieważ jakością przypomina pomadki z kiosku za 3 złote, choć szata graficzna jest ładna i estetyczna. Spodziewałam się trochę lepszej pigmentacji, ale właściwie nie mogę narzekać, bo w końcu nie jest to szminka. Największym plusem balsamu jest łatwa aplikacja i trwałość, która naprawdę powala. Od nałożenia bez poprawek trzyma się ze trzy godziny, co na balsam jest imponującym wynikiem. Poza tym czuję różnicę po kilku dniach używania go codziennie, usta są nawilżone, miękkie i nie pękają.

Balsamy kosztują trochę ponad 10 złotych, przeciętnie jak na produkty tego typu. Jestem z niego zadowolona i nie żałuję zakupu, na pewno go zużyję i być może kupię ponownie :)







PS Mówiłam Wam już, że bardzo nie lubię robić zdjęć moim ustom i zawsze jestem z nich niezadowolona? ;)


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 30 listopada 2013

Miesiąc w zdjęciach - listopad 2013

Listopad upłynął mi pod znakiem ciągłej pracy, ale pocieszam się myślą, że coraz bliżej święta... Udało mi się jednak wyrwać dwa razy do kina, bo takich premier nie można przegapić! Było też co świętować, także równowaga w naturze została zachowana :)





Najpierw było pierwsze świętowanie, czyli urodziny współlokatorki - naprawdę zabawne było zamawianie pizzy tak, żeby nie zauważyła, co kombinujemy :) Potem drugie święto, czyli 11 listopada. Co prawda nie byłam wtedy w Poznaniu, ale Lidl poratował swoimi rogalami świętomarcińskimi, które były naprawdę przepyszne! Na koniec trzecie święto, czyli... moje imieniny. Od siostry dostałam z tej okazji "Chłopców" Jakuba Ćwieka, będzie co czytać!

W międzyczasie było weekendowe odpoczywanie od pracy i od soczewek, czekanie na pociąg w deszczu z najgorszą kawą ever (nawet jeśli się Wam bardzo śpieszy, nigdy w życiu nie kupujcie kawy w Małpce...), a także wieczorny spacer po Szczecinie, udokumentowany zdjęciem Bramy Portowej.

W kinie byłam na dwóch premierach. Thor 2: Mroczny Świat był znacznie lepszy od pierwszej części, choć i ta była niesamowita. Zdecydowanie polecam fankom i fanom Marvela. Za to W pierścieniu ognia zachwycił mnie i nie pozwolił o sobie zapomnieć. Absolutnie każdy powinien obejrzeć ten film - jeśli podobały Wam się Igrzyska Śmierci, to ten zwali Was z nóg. 

A w bonusie załapał się dwa razy Franciszek, raz w wersji "kot nostalgiczny", a raz w wersji "kot nietoperz" ;)


A jak Wam minął ten miesiąc? Czekacie już na śnieg i święta?


peace&love,
Rebellious lady

piątek, 22 listopada 2013

Raw beauty

Kiedy Agata, która ma nosa zapoczątkowała posty raw beauty, czyli w wolnym tłumaczeniu czyste, surowe piękno, byłam zachwycona. Tak wiele dziewczyn ma opory przed wyjściem gdziekolwiek bez make up'u i nie wyobraża sobie iść do ludzi bez miliona kosmetyków na twarzy... Przyznam się, że sama przez jakiś czas byłam w tej pułapce, złapana przez obietnicę nieskazitelnego wyglądu i upiększenia. Na szczęście w porę się obudziłam i dałam sobie z tym spokój. Przecież kosmetyki mają podkreślać nasze piękno, a nie je maskować, a najlepszym sposobem na życie w zgodzie z samą sobą jest zaakceptowanie swoich niedoskonałości i skupienie się na naszych najlepszych cechach. Każda z nas ma kompleksy, to normalne, ale nie dajmy się zwariować! Większości rzeczy, które potrafią doprowadzić nas do szału, otaczający nas ludzie czasem nawet nie zauważają... Zastanówcie się - czy przeszkadza Wam, że Wasza przyjaciółka ma pryszcza/zmarszczkę/górną wargę mniejszą niż dolną? To tak naprawdę nie ma znaczenia.





Tak wyglądam po przebudzeniu - rozczochrana, z sińcami pod oczami, policzkiem pełnym czerwonych kropek i cerą daleką od idealnej. Uśmiechnięta.

Jeśli jesteście tego samego zdania, co ja, koniecznie dodajcie swoją wersję raw beauty na bloga/instagrama/tweetera i pokażcie światu, że kosmetyki to tylko dodatek do naszej urody, bo wszystkie jesteśmy piękne!


peace&love,
Rebellious lady


czwartek, 21 listopada 2013

Ultra czerń od Bourjois

Co prawda mam swoich ulubieńców wśród tuszy do rzęs, ale często staram się testować coś nowego. Kto wie, może trafię na coś jeszcze lepszego? Tym razem skusiłam się na propozycję od Bourjois, czyli Volume Glamour Ultra Black.




Na początek wielki plus za opakowanie - wygląda porządnie i elegancko, jest dość ciężkie w dłoni, nie wieje tandetą, co niestety przy maskarach zdarza się często. Tusz sam się nie odkręca, a napisy wydają się być trwałe. Ale oczywiście ważniejsza jest zawartość, czyli 12 ml produktu, który od otwarcia jest ważny 6 miesięcy.





Jak widać, szczoteczka jest z klasycznego, nie silikonowego włosia. Włoski są gęste i tworzą spiralkę, więc żadna rzęsa nie powinna się przed nią schować. Co prawda jestem zwolenniczką szczoteczek z silikonu, ale ta też daje radę i nie mam jej nic do zarzucenia. Sam tusz też jest niczego sobie, ładnie wydłuża i pogrubia rzęsy - może bez dramatycznych efektów sztucznych rzęs, ale prezentuje się naprawdę ładnie. Efekt można stopniować, dokładając warstwy, u mnie na zdjęciu dwie. 
Jestem też zadowolona z jego trwałości, bo trzyma się około 10 godzin. Oczywiście po drodze rzęsy trochę "oklapną", ale pod oczami nie znajdziemy obsypanych czarnych kropek.
Tusz spełnia moje wymagania i bardzo go polubiłam. Jeśli zobaczycie go na promocji, warto się skusić, bo regularna cena jest moim zdaniem trochę nieadekwatna, co właściwie tyczy się wszystkich kosmetyków tej marki.





W komentarzach piszcie, jakie tusze są Waszymi ulubieńcami - może znajdę kolejny produkt do przetestowania :)


peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 18 listopada 2013

A miało być panterkowo...

Coś, co początkowo miało być panterką, czyli kolejny dowód na to, że mistrzem w zdobieniu paznokci nie jestem i długo nie będę. Jednak najważniejsze jest to, że po pierwsze prezentuje się całkiem estetycznie (moja mama stwierdziła, że przypomina jej to kwiatki), a po drugie pierwsze podejście mam za sobą i wierzę, że będzie tylko lepiej ;)




Lakiery, których użyłam to Color Club Pardon My French (różowy), drugi lakier również jest z Color Club'u, ale nie mogę znaleźć na nim nazwy...
Zapewne zauważycie, że niektóre paznokcie mają inny kształt, ale to dla tego, że staram się wszystkie ukształtować w tak zwanego "migdałka", zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na razie zauważyłam, że znacznie mniej się łamią :)





Mam nadzieję, że za jakiś czas dodam zdjęcia panterkowych paznokci, z których będę zadowolona i przede wszystkim będą przypominały panterę :)


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 17 listopada 2013

Jesienne denko

Przyszedł czas na jesienne zużycia, a zebrało się tego dość sporo. Większość to pielęgnacja, trochę miniaturek, ale znalazł się też jeden rodzynek z kolorówki :) 




Zacznę od produktów pod prysznic - żele z Nivei uwielbiam za zapachy i aksamitną formułę, kupuję je właściwie cały czas. Najbardziej opłaca się kupować w dużych, półlitrowych butelkach. Poza tym jest bardzo wydajny, więc ma same plusy :) Natomiast moje zdanie na temat balsamu pod prysznic nie zmieniło się od czasu recenzji - pomysł świetny, ale chyba nie do końca dla mnie. Nie kupię go ponownie.
Kolejna jest odżywka Garnier Fructis Fruity Passion, którą używałam razem z szamponem z tej samej serii. Jest dobra, ładnie pachnie i spełnia swoje zadanie. Pewnie kiedyś jeszcze wyląduje w mojej kosmetyczce.
Zużyłam też miniaturki szamponu i odżywki z Balei, które dostałam od Agi (82Inez). Za wiele o nich nie napiszę, bo starczyły mi na 2 razy (takie minusy posiadania długich włosów), ale były bardzo przyjemne w użytkowaniu i jeśli będę miała okazję, na pewno zainteresuję się nimi podczas zagranicznych zakupów.




Kolejny jest suchy szampon z Batiste o zapachy wiśni - najlepszy suchy szampon jakiego używałam! Z tego co wiem, teraz jest dostępny już stacjonarnie w Hebe, więc na pewno zaopatrzę się w niego ponownie :)
Miniaturka dezodorantu Nivea do białych i czarnych ubrań świetnie nadała się do torebki, poza tym naprawdę nie robi plam, co bardzo sobie cenię, bo bardzo często noszę czerń.
Perfumy Beyonce zużyłam już trochę temu, ale dopiero teraz załapały się do denka. Naprawdę ciekawy, ciepły zapach w cenie zdecydowanie niższej niż perfumy od projektantów, więc jeśli szukacie kobiecego zapachu w dobrej cenie, to polecam.




Po raz kolejny dotknęłam dna mojego KWC wśród podkładów, czyli Pharmaceris F w odcieniu 01 Ivory. W okresie letnim próbuję różnych lekkich podkładów lub nie używam ich wcale, ale na jesień i zimę ten kosmetyk jest moim must have. Jest to również jedyny podkład, który odpowiada mojej cerze, gdy jestem biała jak kartka.
Kolejnym ulubieńcem jest dwufazowy płyn do demakijażu od Nivei. Zużyłam już z 15 butelek i nie zmienię go na nic innego, bo tylko on zmywa demakijaż szybko i skutecznie, nie podrażniając przy tym moich oczu.
Ostatni został olejek Alterry o zapachu limonki i oliwek. Kupiłam go dawno temu z myślą o olejowaniu włosów, ale szybko przekonałam się, że to nie dla mnie i ostatecznie po prostu używałam go po kąpieli.





A jak Wam idzie zużywanie? Czy miałyście coś z tych kosmetyków?


peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 11 listopada 2013

Idealne dopasowanie

Ostatnio w Superpharmie była świetna promocja - 40% zniżki na całą kolorówkę. Skorzystałam z okazji i uzupełniłam braki w kosmetyczce. Prawie skończyłam podkład Healthy Mix od Bourjois, więc postanowiłam spróbować Match Perfection z Rimmela. Mój odcień to 010 light porcelain, najjaśniejszy z dostępnych.




Podkład zamknięty jest w szklanej, poręcznej buteleczce z pompką, która zawiera 30 ml produktu. Jest ważny 18 miesięcy od otwarcia, ma w sobie SPF 18 - dla mnie przydatna informacja, bo nie używam dodatkowych filtrów.
Przyznam, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona - podkład na prawdę bardzo dobrze dopasowuje się do skóry, lekko ją nawilżając. Krycie ma słabe w kierunku średniego, ale wygląda naturalnie i nie odcina się. Jest dość lejący się, ale nie przeszkadza to w aplikacji. Ma ładny zapach, przypomina mi arbuzy albo świeże ogórki :)
Trzyma się dość dobrze jak na tak lekki podkład, bo około 7 godzin. Znika równomiernie, nie tworzy plam. Nie zauważyłam, żeby jakoś wpłynął na stan mojej cery, ale jest przyjemny w użytkowaniu i naprawdę go polubiłam.




Jestem pewna, że przypadnie do gustu wszystkim z Was, które lubią lekkie podkłady typu Healhy Mix, bo wsadziłabym je do jednej kategorii. Przyjemne w użytkowaniu, o ładnym zapachu i dobrze dopasowujące się do cery, z delikatnym kryciem. Na pewno kupię go ponownie, ale warto poczekać na promocję :)


peace&love,
Rebellious lady

niedziela, 10 listopada 2013

Miesiąc w zdjęciach - październik 2013

Jak co miesiąc przyszedł czas na podsumowanie w zdjęciach. Muszę przyznać, że październik był naprawdę udany, choć pełen pracy. Co robiłam? Zobaczcie!




Szczecin najpiękniejszy jest nocą, a upiększają go świecące kostki. Mam słabość do świateł i luminescencji, a kostki to moim zdaniem świetny pomysł na oświetlenie deptaku :)
Przypomniałam sobie o Jelly Beans, które poza świetnymi smakami przekonują mnie swoim wyglądem - przypominają mi smocze jaja i kojarzą mi się ze świetną serią książek Dziedzictwo (te od Eragona).
Na poprawę humoru wybrałyśmy się ze współlokatorką na ciacho do Coffee Heaven, caramel brownie polecam wszystkim fankom toffie!
Wypróbowałam też kawior na paznokcie, o czym możecie przeczytać TU - wygląda cudownie, a kosztuje niewiele. Zrecenzowałam dla Was też liner w słoiczku, do przeczytania TUTAJ :)





Zazwyczaj nie kupuję kawy w Starbucksie, ale musiałam skusić się Pumpkin Spice Latte - jest cudowna, szkoda, że jest dostępna tylko z okresie jesiennym. Potem była też gorąca czekolada z ciachem z Columbusa w Meeting Poincie, świetna miejscówka w Szczecinie!
Tradycyjnie musiał pojawić się Franciszek, król kanapy :)
W tym miesiącu odkryłam płytę AM Arctic Monkeys i dawno nic tak bardzo nie przypadło mi do gustu. Wszystkie piosenki są świetna i krążek ma bardzo charakterystyczną atmosferę, jestem zachwycona!
Na koniec bawiłam się w przebieranie, w tym roku byłam nazi zombie z dziurą po kuli. Robienie takiego makijażu to kupa śmiechu, chyba będę robić to częściej :P


A jak Wam minął ten miesiąc? 

peace&love,
Rebellious lady


piątek, 1 listopada 2013

This is Halloween, this is Halloween...

Z przykrością musiałam się pogodzić z brakiem czasu przed Halloween, bo miałam mnóstwo pomysłów na propozycje makijażu i paznokci na ten dzień, jednak czas nie dał za wygraną i musiałam odpuścić moje plany. Jednakże na samo Halloween oczywiście musiałam się przebrać, nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała takiej okazji!

Strój był robiony na kompletnym spontanie, wybór padł na nazi zombie. Wykorzystałam poradnik Ewy aka Red Lipstick Monster, która zainspirowała mnie swoim sposobem na dziurę po tzw. headshocie :) Krew zrobiłam z przepisu z żelatyną i gliceryną, reszta to najzwyklejsze kosmetyki, których używam na co dzień, no może z wyjątkiem białego korektora, który kupiłam z myślą o takich makijażach.






Osobiście nie mam nic przeciwko przebieraniu się na Halloween, ale uważam, że należy pamiętać o dzisiejszym święcie, które jest zdecydowanie ważniejsze :)

A jak Wy przebrałyście się w Halloween? Jestem bardzo ciekawa!


peace&love,
Rebellious lady


WYNIKI jesiennego rozdania!

Ledwo się obejrzałam, a tu już listopad... Przepraszam, że wyniki ogłaszam tak późno, ale dopiero dziś od czasu ostatniego posta miałam czas usiąść i odpocząć. Niesamowite uczucie, polecam ;)
Przypominam, że nagrodą jest 5 wosków firmy Yankee Candle. A teraz najważniejsze, czyli kto został zwycięzcą? Maszyna losująca jest pusta, następuje zwolnienie blokady...





Wygrywa kleopatre! Dla przypomnienia komentarz zwyciężczyni:




Mail został wysłany, proszę o pilny kontakt w sprawie wysyłki nagrody :)



peace&love,
Rebellious lady


czwartek, 17 października 2013

Kawior na paznokcie

Co chwilę firmy kosmetyczne wymyślają nowy sposób zdobienia paznokci. Były już lakiery matowe, pękające, świecące ciemności i termiczne (nota bene niedługo pojawi się o nich post), piaskowe. Były też diamenciki, ćwieki, naklejki... Teraz przyszedł czas na paznokcie kawiorowe - to po prostu malutkie kolorowe kuleczki, które przykleja się na mokry lakier. Z tego co się orientuję, to pierwsze tego typu rozwiązanie zaproponowała firma Ciate, ale cena takiej przyjemności jest według mnie z kosmosu (w sklepach internetowych ok. 70 zł). Natomiast tanim rozwiązaniem jest kawior od Lovely, który kosztował mnie całe 7,69 zł.





Bałam się, że obsługa tych drobnych kuleczek będzie trudna i skomplikowana, jednak szybko przykleiły się i trzymają się bardzo mocno, bo już 5 dzień! Jedynym minusem jest to, że kolor kuleczek się po prostu starł i są srebrne, ale wcale nie wyglądają źle, a nawet powiedziałabym, że dość ciekawie :)





Najłatwiej jest wsypać trochę perełek do jakiejś miseczki, włożyć do nich mokre paznokcie, a po użyciu wsypać resztę z powrotem przy pomocy zwiniętej karteczki. W ten sposób nie narobimy bałaganu i nie zmarnujemy produktu :)





Moim zdaniem kawior prezentuje się przepięknie, nie mogłam oderwać wzroku od moich paznokci przez pierwsze kilka godzin :) Produkt jest stosunkowo tani i jest łatwy w obsłudze, same plusy.
A co Wy myślicie o takim sposobie ozdabiania paznokci?


PRZYPOMINAJKA: Zostały niecałe 3 dni do końca jesiennego rozdania! Do wygrania 5 wosków Yankee Candle o cudownych zapachach! :)







peace&love,
Rebellious lady

poniedziałek, 14 października 2013

Czarno na białym

Eyeliner to w mojej kosmetyczce rzecz niezbędna, ale chyba nie mam ulubionego, a próbowałam naprawdę wiele marek. Tym razem po zużyciu płynnego linera chciałam wrócić do kałamarza. Wybór padł na markę Rimmel - zaciekawił mnie dołączony do niego pędzelek. Co prawda określony został jako wodoodporny, ale z doświadczenia wiem, że takie cuda to nie w tej bajce. 





Słoiczek zawiera 2 g produktu, który jest ważny przez 2 lata (!). Mój egzemplarz jest w kolorze czarnym.
W rączce eyelinera schowany jest pędzelek, który jest naprawdę przydatny i wygodny, używam go w codziennym makijażu. Ma krótkie, wąskie i prosto obcięte włosie, łatwo jest nauczyć się nim malować kreski, dlatego przypadnie do gustu również początkującym. Można nim zrobić cieniutkie i bardzo grube linie, wszystko zależy tylko od upodobania.





Co do samego eyelinera, nie wysusza się, nie pęka, aplikacja jest tak samo przyjemna jak przy pierwszym użyciu. Wystarczy naprawdę minimalna ilość, ponieważ jest bardzo czarny, a poza tym dość kremowy, więc nałożenie za grubej warstwy może skutkować kserowaniem na powiece. Lepiej jest na początku nałożyć 2 cieniutkie warstwy, zanim nie wyczujemy, jaka ilość będzie idealna. 
Eyeliner jest bardzo wydajny, po kilku miesiącach (nie pamiętam dokładnie, kiedy go kupiłam) codziennego użytkowania została mi ponad połowa produktu. Biorąc pod uwagę ten fakt, cena ok. 25 zł wydaje się śmiesznie mała.
Jedyne minusy kosmetyku to trwałość, tzn. trzyma się świetnie ok. 7-8 h, potem może wyglądać, jakby trochę wyblakł (przez to, że często trę kąciki oczu zupełnie znika). Jednak nie znalazłam linera, który by tego nie robił, więc jestem w stanie to wytrzymać. Drugim minusem może być brak wodoodporności, ale i tak na nią nie liczyłam. 







Właśnie tym eyelinerem stworzyłam makijaż Futurystyczna pin-up, kto nie widział, zapraszam do obejrzenia zdjęć :)

Przypominam o trwającym jesiennym rozdaniu, w którym do wygrania są smakołyki od Yankee Candle!


peace&love,
Rebellious lady


niedziela, 13 października 2013

Miesiąc w zdjęciach - wrzesień 2013

Czas na podsumowanie września w zdjęciach! Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale dla mnie jesienne miesiące oznaczają mnóstwo pracy. Mimo wszystko wrzesień zawsze kojarzy mi się bardzo przyjemnie, gorzej bywa z październikiem i listopadem... ;)






Wrzesień w moim przypadku oznacza powrót z podkulonym ogonem do swetrów, których unikam jak ognia, jeśli nie jest dość zimno. Natomiast w jesienno-zimowe dni nie mogę bez nich żyć. Moim zdaniem świetnie wyglądają z koszulami pod spodem.

Róże dostałam na urodziny, które obchodziłam 7 września. Chciałam Wam podziękować za wszystkie złożone mi życzenia! Jesteście najlepsi <3

Moi nowi lokatorzy to pandowe bambosze, którym nie mogłam się oprzeć. Są przesłodkie, a przede wszystkim bardzo ciepłe.

Oczywiście musiało pojawić się jedzonko - w tym miesiącu pierwszy raz spróbowałam Lava Cake - ciacho idealne dla czekoladoholików. Czekolada na zewnątrz, czekolada w cieście, czekolada w środku, a do tego kulka waniliowych lodów. Mniam! Oprócz tego ze współlokatorką pozwoliłyśmy sobie na obiad w McDonaldzie - McChicken górą :D

Kiedy robi się zimniej i trzeba wstawać o nieprzytomnych porach w środku nocy (np. o 6 :P), niezastąpiony staje się termos z kawą. Mój jest z Coffee Heaven, zdecydowanie polecam. Dzięki specjalnej blokadzie można nosić go w torebce i nic się nie wylewa.

We wrześniu bawiłam się metodą ozdabiania paznokci przy pomocy taśmy klejącej, efekt końcowy możecie obejrzeć bliżej TUTAJ.
Miesiąc bez Franciszka na Insta to miesiąc stracony, więc oto przed Wami król kanapy we własnej osobie.

Natomiast ostatnie zdjęcie przypomina o ROZDANIU! Do wygrania 5 wosków Yankee Candle, a zasady są bardzo proste. Zapraszam do zabawy!



peace&love,
Rebellious lady


środa, 9 października 2013

Bombowo!

Bardzo lubię różnego rodzaju umilacze kąpieli - płyny, kule/bomby, proszki, sole, itp. Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy dostałam od przyjaciółki na urodziny ten zestaw cudownie pachnących musujących kul do kąpieli z Dairy Fun. Kosmetyki tej serii kojarzyłam już wcześniej, ale miałam chyba tylko jeden balsam do ciała. Ochoczo więc przystąpiłam do testowania, zaraz po zrobieniu kilku zdjęć dla Was.






Kule zawierają naturalne oleje z pestek winogron i awokado, dlatego też nie trzeba używać balsamu po wyjściu z kąpieli z taką właśnie bombą. W zestawie znajdują się 3 wersje zapachowe: miód i mleko, jabłko i karmel oraz brzoskwinia i mango. Moim zdaniem wszystkie pachną tak niesamowicie, że nie mogłam wybrać, który wariant podoba mi się najbardziej. Każda kula ma 100 g, co wielkością odpowiada piłeczce palantowej.





Przy pierwszym podejściu rozważałam rozdzielenie kuli na dwie części, ale ostatecznie wolałam zużyć całą na raz - w końcu nie dowiem się, jakie ma właściwości, jeśli będzie jej stosunkowo za mało do ilości wody w wannie. Bałam się, że będzie się długo rozpuszczać, a trwało to dosłownie 30 sekund. Troszkę zabarwiła wodę, obyło się bez wielkiej piany. Mimo tego kula sprawiła, że kąpiel była bardziej relaksująca niż zwykle i pięknie pachniała (ja po kąpieli też :P). Po wyjściu z wody zdecydowanie czuć olejki. Jednym słowem: bomba! ;)






Na zdjęciu powyżej składy dla zainteresowanych. Jak widać, polskim dystrybutorem Dairy Fun jest Delia :)
Zdecydowanie polecam wszystkim fankom kąpielowych dodatków, zwłaszcza, że z tego, co się orientuję, to cena tych kul jest bardzo przystępna.


Przypominam o rozdaniu wosków Yankee Candle, do zgarnięcia aż 5 sztuk!


peace&love,
Rebellious lady


poniedziałek, 7 października 2013

Pielęgnacja włosów: aktualizacja

Prosiłyście mnie o aktualizację mojej pielęgnacji włosów - oto i ona. Muszę przyznać, że od tamtego posta właściwie większość kosmetyków została przeze mnie zmieniona na inne, chociaż tamte nadal mogę polecić z czystym sumieniem. Po prostu ciągle szukam czegoś lepszego :)





Na początek samojebka z aktualnym stanem moich włosów. W tą sobotę mam zamiar iść wreszcie do fryzjera, żeby podciąć końcówki (pierwszy raz od około czterech lat!). Mam nadzieję, że nie zostanę okaleczona i nie wyjdę bez połowy włosów ;)  Dla przypomnienia - włosy myję co 2 dni, zawsze dwa razy i zawsze używam odżywki, następnie na mokre włosy nakłam olejek i rozczesuję je szczotką Tangle Teezer.






Kosmetyki, których ostatnio używam:
- szampon Seanik z Lusha - kupiłam go podczas pobytu w Londynie. Jest bardzo przyjemny w użytkowaniu, mimo że na pierwszy rzut oka można by spodziewać się problemów związanych z niecodzienną formułą. Pięknie pachnie i niesamowicie dogłębnie oczyszcza, co oczywiście jest zaletą, ale jednocześnie powodem, dla którego nie używam go przy każdym myciu. Włosy są po nim miękkie i dość sypkie, łatwo się układają.
- drugi szampon to Aussie Luscious Long, którego też używam tylko od czasu do czasu, bo jego właściwości są podobne do Seanika. Zapach jest obłędny i po umyciu ma się wrażenie piszczących z czystości włosów. 
- trzeci, którego używam najczęściej, to Garnier Fruktis Goodbye Damage. Pachnie bardzo smakowicie, owocowo. Też dobrze oczyszcza włosy, ale jest bardziej pielęgnacyjny niż oczyszczający, więc nadaje się do mojej (prawie)codziennej pielęgnacji :) Czasem kupuję żółtą wersję tego szamponu, nie pamiętam jak się nazywał, ale cudownie pachnie marakują.
- z odżywek upodobałam sobie również tą z serii Goodbye Damage, całkiem dobrze odżywia i wygładza włosy. Chciałam spróbować odżywki mlecznej, ale jeszcze jej nie dorwałam.
- serum nie będzie zaskoczeniem, również seria Goodbye Damage od Garnier. Jest to moim zdaniem najlepszy kosmetyk tej serii i jednocześnie najlepszy olejek do włosów jaki miałam. Jest lekki, ale spełnia swoje zadanie. Ułatwia rozczesywanie i pachnie jak profesjonalny kosmetyk od fryzjera (ale jednocześnie bardzo owocowo). Polecam!


Za jakiś czas zapewne znów pojawi się aktualizacja, a moje nieco krótsze włosy niedługo zobaczycie na Instagramie. Przy okazji przypominam o rozdaniu, w którym do wygrania jest 5 wosków Yankee Candle!


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 5 października 2013

Jesienne rozdanie!

Niestety z braku czasu ostatnio posty pojawiają się zdecydowanie rzadziej, ale mam dla Was coś, co powinno zrekompensować moją nieobecność. Poza tym blog przekroczył magiczną liczbę 500 obserwatorów, za co chciałam Wam podziękować z całego serca! Długo zastanawiałam się, co mogłabym sprezentować dla Was w rozdaniu i idealnym rozwiązaniem wydały mi się znane i lubiane woski Yankee Candle. Jeśli jesteście zainteresowane, zapraszam do zabawy!





Do wygrania w rozdaniu jest 5 wosków firmy Yankee Candle w zapachach: Paradise Spice, Cinnamon Stick, Midnight Jasmine, Red Velvet i Strawberry Buttercream. Moim zdaniem wszystkie pachną obłędnie, mam nadzieję, że zwycięzcy również przypadną do gustu!


Co trzeba zrobić, żeby zgarnąć nagrodę?
- musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga 
- możesz obserwować mnie na Twitterze i/lub Instagramie (+1 los za każdy portal)
- odpowiedz na pytanie: Jaki jest Twój ulubiony jesienny zapach?
- napisz swój mail kontaktowy oraz nazwę użytkownika, pod którą mnie obserwujesz

Nagroda jest tylko jedna i zostanie wysłana tylko na teren Polski. W wypadku nie zgłoszenia się po nagrodę w ciągu 3 dni, zostanie wybrany inny zwycięzca. Rozdanie trwa do 19 października 2013 roku.

Życzę wszystkim powodzenia i z niecierpliwością czekam na Wasze odpowiedzi! :)


peace&love,
Rebellious lady

sobota, 28 września 2013

Świeżo malowane!

Wpadłam dzisiaj na szybkie zakupy do Natury - miałam wziąć dosłownie kilka rzeczy: odżywkę do włosów, balsam i płyn do demakijażu. Ale zakupy nie mogły obejść się bez rundki po szafach z kolorówką... W moje łapki wpadł różo-bronzer z Catrice z nowej, afrykańskiej edycji limitowanej. Po szybkiej kalkulacji bez wyrzutów sumienia popędziłam z nim do kasy - ostatnio zużyłam do końca dwa róże, więc czuję się rozgrzeszona :) Poza tym popatrzcie, czyż nie jest cudowny?





Na ręku kolory nie wyglądają na intensywne (dlatego je trochę podkręciłam), ale na policzkach widać je zdecydowanie lepiej. Można idealnie wykonturować całą twarz. Róż i bronzer są całkowicie matowe. Dodam, że to cudo można dostać w dwóch wersjach kolorystycznych, moja jest ciemniejsza i chyba intensywniejsza. Polecam zaznajomić się z testerami i dopasować odcień do karnacji i urody :)





To w żadnym wypadku nie jest recenzja, chciałam się tylko podzielić moimi pierwszymi wrażeniami i dodać zdjęcia, dopóki jest dostępny w sklepach. Czy zda egzamin, dowiem się dopiero za kilka tygodni. 
Tymczasem wyczekujcie jutra, bo przygotowałam dla Was niespodziankę!


peace&love,
Rebellious lady


sobota, 21 września 2013

Neonowe lasery

Dziś znów zdobienie, tym razem z wykorzystaniem czerni. Od dawna chodził za mną manicure z użyciem taśmy klejącej. Jest dość prosty, jedynie trzeba pociąć taśmę na cieniutkie paseczki (u mnie wyszły troszkę za grube). Po nałożeniu drugiego lakieru nie polecam zrywać półsuchej emalii, bo może się ciągnąć i zepsuć wzorek - ja zazwyczaj zrywam przy jeszcze mokrym lakierze, bo nie mogę się doczekać efektu końcowego :P





Do zdobienia użyłam Essie Licorice i zielonego lakieru Hean (nr się starł). Tak naprawdę można użyć jakichkolwiek kolorów, byleby choć trochę ze sobą kontrastowały. Można też pod spód dodać wzorek, który będzie wystawał spod lakieru na górze :)






Mam nadzieję, że wzorek przypadł Wam do gustu. A już niedługo aktualizacja pielęgnacji moich włosów, o którą prosiłyście :)



peace&love,
Rebellious lady



niedziela, 15 września 2013

Kropki na pożegnanie lata

Z przykrością muszę stwierdzić, że lato zbliża się ku końcowi. Smutna to dla mnie wiadomość, bo jestem okropnym zmarzluchem podatnym na jesienne doły. Jednak w tym roku mam plan, jak nie dać się jesiennej chandrze, ale o tym innym razem ;) Dziś mam dla Was jeszcze letnie zdobienie z wykorzystaniem białego lakieru Paese, o którym pisałam TU. Dodałam do niego kolorowe kropki, które odcieniami tworzą jakby tęczowy gradient.




Spis lakierów (od góry):
- p2 Colour Victim 520 trouble
- Wibo Extreme Nails 58
- Inglot 947
- p2 Volume Gloss 050 crazy mademoiselle
- Kobo 9 Poppy Red




Mimo tego, że kropeczki nie są idealne, a samo zdobienie bardzo trudne, dostałam mnóstwo komplementów na temat paznokci. Pani sprzedawczyni w Empiku powiedziała, że są bardzo oryginalne i się wyróżniają :)




Jak zapewne zauważyłyście, pierwszy raz pokazuję obydwie dłonie naraz - umożliwił mi to statyw, który dostałam na urodziny od siostry. Jeszcze uczę się jego obsługi, ale już widzę, jak bardzo przydatne jest to urządzenie. Zauważyłam już, że przydałby mi się jeszcze pilot do aparatu ;)


peace&love,
Rebellious lady